Pan Toru z niesmakiem kontemplował widok za oknem. Tłum, w większości młodych ludzi, przelewał się po deptaku ze swą zwyczajową bezmyślnością. Monstrualny, obły, buzujący tęczą jaskrawych kolorów, na pozór tylko składał się z oddzielnych indywiduów. Tak naprawdę był jednym organizmem, poruszającym się niby to na oślep, ale wiedziony jakimś robaczym, pierwotnym instynktem, bez ustanku wydającym odrażające, niezrozumiałe dla normalnego człowieka dźwięki.

Pan Toru już jako dziecko nie cierpiał tłumów. Czasem zastanawiał się, czy to ta niechęć właśnie nie zadecydowała o wyborze jego własnej drogi życiowej – szlachetnej i szorstkiej niczym egzystencja dawnego samuraja. Na tyle, na ile było to możliwe w tych pieskich czasach, rzecz jasna. Tak czy owak, wykonując swój zawód, częściej miał do czynienia z konkretnymi jednostkami niźli z tłumami i bardzo mu to odpowiadało.

Na środku ulicy ustawiono ogromniastą choinkę i obwieszono ją tandetnie różnorakimi świecidełkami. Nie do wiary, jak bardzo współczesna Japonia oddaliła się już od swych szlachetnych tradycji!

Pan Toru skrzywił się i odwrócił od okna. Wnętrze starbucka znajdującego się na czwartym piętrze domu towarowego pogrążone było w półmroku. Starbuck – cóż to w ogóle za miejsce na poważne spotkanie! A przecież nie dalej jak dziesięć minut drogi stąd, w Kabuki-cho, tradycyjnej tokijskiej dzielnicy czerwonych latarni, znajdowało się kilka odpowiednich, zaprzyjaźnionych lokali. Każdy z tamtejszych patronów przywitałby pana Toru z należytym szacunkiem, znalazł odizolowany, zaciszny kącik do omawiania interesów i dopilnował, by nikt, kurwa, nie przeszkadzał. No, ale to Nakayama wybrał miejsce spotkania. Ponoć spieszyło mu się, a tu miał akurat po drodze. Najpewniej też łącznik w ogóle nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo łamie tradycyjną etykietę i poniża pana Toru. Cóż, od świadomego, starannie zaplanowanego afrontu bardziej upokarzający był tylko afront nieświadomy. Co za czasy!

Pan Toru westchnął i sięgnął po papierośnicę, następnie zaś po zapalniczkę. Leniwie zaciągnął się dymem. Kątem oka dostrzegł zmieszanie na twarzy chłopaka z obsługi sprzątającego pobliski stolik. No tak, lokal pewnie był dla niepalących. Pieprzona zachodnia moda.

Spojrzał na tamtego z ukosa; na szczęście wystarczyło. Chłopak pobladł, ukłonił się, pospiesznie wybąkał coś pod nosem i znikł mu z oczu. Dobrze, że choć niektóre rzeczy się nie zmieniają.

Pan Toru wybrał miejsce w zwężającym się rogu pomieszczenia, przy oknie, i już na samym początku wypłoszył krótkim warknięciem parę nastolatków okupującą sąsiedni stolik, co zapewniło pewną namiastkę spokoju. Cóż, pozostawało mieć nadzieję, że Nakayama zaraz się pojawi i że wszystko zbytnio się nie przeciągnie.

Odszukał wzrokiem Młodego. No tak. Zamiast czujnie lustrując okolicę, usiąść przy drzwiach i gorliwie czekać na ewentualne wezwanie oyabuna, gówniarz jak gdyby nigdy nic przysiadł się do dwóch ufarbowanych na blond licealistek. Cała trójka pogrążyła się w wesołym trajkotaniu. Nawet do siebie pasowali, dwa puste żółte łby i jeden rudy, równie pusty. No i w ogóle, odpowiedni moment na podryw w trójkącie.

Dawno już kazałby gówniarzowi zabierać się w cholerę, ale to przeklęte giri! Sam Otsuichi poprosił Toru, by ten zaopiekował się jego siostrzeńcem. „Trochę narwany i głupi. Wiesz, jaka jest ta dzisiejsza młodzież”, powiedział Szef, przyjaźnie poklepując go po ramieniu, „No, ale przy tobie, Toru-kun, na pewno się wyrobi. Uważaj na niego, proszę”. No i pan Toru, rzecz jasna, nie mógł odmówić. Innymi słowy, dał się udupić.

Ta, wyrobi się, myślał obserwując z politowaniem młodzieńca w skórzanej kurtce, z postawionymi na sztorc rudymi kudłami. Akurat. Tacy jak on nadawali się tylko do tego, by gnać nocą na motorze po Tokio z prędkością 200 kilometrów na godzinę – i to specjalnie ze zdjętym tłumikiem. Żeby pokazać, kurwa, jacy są ważni. Jednym słowem, zajęcie w sam raz dla Młodego. Może w końcu litościwa karma rozpłaszczyłaby go na jakimś znaku drogowym. Przynajmniej przydałby się na narządy.

Pan Toru spojrzał na zegarek – Nakayama spóźniał się już całe pięć minut. To będzie bardzo kiepski wieczór, uznał, znów zaciągając się papierosem.

Wreszcie w drzwiach pojawiła się wysoka sylwetka w garniturze. Nakayama przez długą chwilę rozglądał się wokół zdezorientowany, aż w końcu zniecierpliwiony pan Toru, dziwiąc się samemu sobie, litościwie pomachał mu ręką. Tamten także odmachał panu Toru z entuzjazmem i ruszył w stronę stolika.

– Witam, Toru-san – oznajmił pogodnie nowo przybyły, usadawiając się hałaśliwie naprzeciwko. – Długo musiałeś czekać?

– Nie. Niedługo. – Pan Toru spojrzał na niego ponuro.

– Świetnie, świetnie – rozpromienił się Nakayama. – Przejdźmy do rzeczy.

Z kim ja musze się zadawać, jak równy z równym? – Pan Toru kontemplował z pogardą gładko wygoloną twarz Nakayamy, jego ulizane włosy i drogi, nieskazitelnie lśniący garnitur. To ma być człowiek Organizacji? Zwykły, kurwa, salariman. Biurokrata.

– Sprawa jest delikatna – łącznik sięgnął do czarnej skórzanej teczki, którą przyniósł ze sobą – i pilna.

Pan Toru wzruszył ramionami. I jedno i drugie było raczej oczywiste w kontekście tego niespodziewanego spotkania.

– Najpóźniej jutro przed południem będziesz musiał wsiąść w samolot, Toru-san. Wyjeżdżałeś już z różnymi misjami za granicę, prawda? Hong-Kong, Singapur, Los Angeles… Ostatnio nawet Amsterdam, zdaje się?

– Ta… – Pan Toru nie uznał za stosowne wchodzić w szczegóły. – Gdzie tym razem?

– Porando – odrzekł Nakayama z namaszczeniem. – Wiesz, gdzie to jest?

– Ta… – Pan Toru wydmuchał dym, niemal wprost w twarz interlokutora. Nakayama zakasłał. – Europa Wschodnia. Zresztą, jakie to ma dla mnie znaczenie, gdzie to dokładnie jest, kurwa? – roześmiał się. – Ważne, żeby pilot wiedział.

Przez chwilę grzebał w otchłaniach pamięci – War… Wara-shawa, tak?

– Zgadza się – mruknął łącznik niepewnie. – To znaczy, tak się nazywa stolica. Ty będziesz musiał jednak wynająć na lotnisku samochód i udać się trochę dalej… Tylko trochę, to w końcu nieduży kraj.

– No, to super – burknął pan Toru.– Co właściwie będę musiał zrobić?

– Chodzi o pewnego hm… – Nakayama jakby się zawahał – człowieka…

– Co ty nie powiesz? – warknął pan Toru pobłażliwie. – Zawsze chyba chodzi o jakiegoś człowieka, czyż nie? Tacy już są, kurwa, ludzie. Tworzą problemy.

– Hm… No tak, oczywiście – odparł gorliwie tamten. – To członek zarządu lokalnego oddziału dużego japońskiego keiratsu. Tutaj jest jego dossier… W sumie nie ma tego wiele, ale przynajmniej przyda ci się zdjęcie…

Pan Toru bez entuzjazmu przerzucił zawartość aktówki.

– Rzeczywiście nie ma tego wiele – skwitował. – To nie jest sprawa Organizacji, prawda? To zlecenie z zewnątrz?

– Domyślny jesteś, Toru-san – przytaknął Nakayama. – Rzeczywiście, to prośba od przyjaciół…

– Przyjaciół naszych przyjaciół, którzy poprosili swoich przyjaciół, u których mają dług wdzięczności lub na odwrót – dokończył pan Toru. – Dobra, wiem, jak to działa.

– Co nie znaczy, iż możemy to zlecenie zlekceważyć… – powiedział Nakayama z naciskiem.

– Wiesz chyba, Nakayama-san – pan Toru znów dmuchnął interlokutorowi w twarz dymem z papierosa – że nigdy w życiu jeszcze niczego nie zlekceważyłem. – Demonstracyjnie wyciągnął przed siebie obie ręce. – Widzisz? Niczego nie brakuje.

Hm… No tak. – Tamten zakasłał i pomachał ręką wokół twarzy. – Wybacz, Toru-san, ale czy mógłbyś zgasić papierosa? Mam alergię na dym…

Pan Toru popatrzył tamtemu prosto w oczy tak, że Nakayama odruchowo się odsunął. Powinienem teraz wyciągnąć gnata i rozwalić mu głowę, pomyślał z żalem. No nie, zganił się natychmiast w myślach. To byłoby w kiepskim stylu. Kurwa, sam za bardzo naoglądałem się tandetnych amerykańskich filmów. Powinienem raczej wyciągnąć nóż, przybić mu nim dłoń do blatu i wyjść spokojnie z lokalu, pogwizdując pod nosem.

Pan Toru westchnął rozmarzony, po czym zgasił papierosa o blat stołu. Świat się zmienił, pomyślał, i takim jak ja nie pozostaje nic innego, jak tylko ten fakt zaakceptować. No dobra, przynajmniej nie przedłużajmy tego niepotrzebnie.

– Co mam zrobić z tamtym gościem? – zapytał rzeczowo.

– Powstrzymać go – odparł szybko Nakayama, ocierając pot z czoła. – Jak mi powiedziano, należy powstrzymać go przed tym, co zamierza zrobić, cokolwiek by to nie było, nim nastąpi noc przesilenia zimowego…

Pan Toru wybałuszył oczy. – No coś ty, Nakayama-san, wziąłeś się za pisanie poezji? – zarechotał.

– Wiem, że to brzmi głupio, ale tak właśnie mi przekazano. Nic więcej nie powiem, bo sam nie wiem.

– Super – mruknął pan Toru. – Naprawdę, coraz bardziej mi się to podoba. Dobra, skupmy się na konkretach. Mam go kropnąć? – zapytał niemal z nadzieją. Nie lubił mokrej roboty, ale jeszcze bardziej nie lubił niepotrzebnych komplikacji.

– Tylko w ostateczności. Najlepiej sprowadź go do kraju w miarę możliwości w jednym kawałku, i po prostu przekaż dalej.

– Super. – Pan Toru potrząsnął głową i odruchowo sięgnął po kolejnego papierosa. Westchnął, przez moment obracał w ręku złotą papierośnicę, po czym z powrotem schował ją do kieszeni.

– To – Nakayama podał wizytówkę – namiary na twoje bilety lotnicze. Od ręki i bez problemu. Możesz wziąć ze sobą jednego człowieka do pomocy – nie chcemy niepotrzebnego zamieszania…

Pan Toru zerknął ponad głową Nakayamy. Młody właśnie szeptał coś do ucha popiskującej z uciechy licealistce. A to się chłopak ucieszy, pomyślał z ironią, nie ma to jak wycieczka krajoznawcza. Może powinniśmy wziąć jeszcze te dwie farbowane cipy do towarzystwa, dla urozmaicenia misji urządzilibyśmy sobie małą orgietkę w tej całej Wara-shawie czy na innym europejskim zadupiu.

– Sugeruję też skorzystać z pomocy tłumacza. – Nakayama znów sięgnął do teczki. – Mam tu chyba odpowiednią kandydaturę. Proponuję w miarę szybko odwiedzić go osobiście i zabrać od razu ze sobą, tak na wszelki wypadek, żeby gdzieś nie nawiał. Biedak jeszcze nie wie, że z wami leci. Raczej nie zrobi tego z ochotą. Ale nie powinien odmówić.

– Tak. Profesorek, hę? – Pan Toru uśmiechnął się krzywo, przeglądając kolejne dossier. – Hazard, zatuszowana sprawa o… No tak, rzeczywiście, nie powinien odmówić. – Wreszcie poczuł, że stąpa po dobrze znanym gruncie. – To już wszystko?

– Hm… – Nakayama wyraźnie się zawahał.

– Ta…? – burknął pan Toru zachęcająco.

– Nie wiem, jak to powiedzieć, Toru-san. Twój cel…

– Ta? Były członek Organizacji? Mistrz nin-jitsu? Syn premiera Japonii z nieprawego łoża? – zakpił pan Toru. – No, wykrztuśże wreszcie…

– Powiedziano mi, że… – Nakayama potrząsnął głową. – Sam nie wiem, co…

– Nakayama…

– To – łącznik wypuścił powietrze – Kitsune. Lub coś w tym rodzaju.

Pan Toru zamarł na moment w bezruchu, po czym znów wyjął papierośnicę.

Kitsune? – zapytał spokojnie.

– Albo coś w tym rodzaju – dodał szybko Nakayama, jakby na pocieszenie.

Pan Toru zapalił papierosa i zaciągnął się głęboko. Nie doceniłem go, pomyślał, taksując z niechętnym uznaniem oblicze rozmówcy. Cóż za wyrafinowana zniewaga! Sam to wymyślił? Nie, to raczej niemożliwe – zadecydował, wpatrując się w gęsty pot spływający po obliczu Nakayamy. Zgodnie z tradycją Toru powinien odesłać głowę bezczelnego posłańca. No, ale kto był w takim razie autorem tego zaskakującego kawału? Komu mógł się aż tak narazić?

– Wiem, co myślisz, Toru-san – wydukał szybko łącznik, jakby przeczuwając, że właśnie ważą się jego losy – ale to naprawdę żaden żart. Przekazuję jedynie szczegóły misji, najlepiej jak potrafię.

Pan Toru demonstracyjnie dmuchnął dymem prosto w oczy tamtemu, wpatrując się w niego uważnie. Tym razem, trzeba to przyznać, Nakayama nie drgnął nawet o milimetr. Nie kłamie, uznał pan Toru. Kurwa, tym razem to już naprawdę wdepnąłem w gówno.

– Nie wydaje mi się – wycedził powoli – żebym był jakimś szczególnym specjalistą od kitsune. Z pewnością dałoby się znaleźć kogoś znacznie bardziej kompetentnego w tym zakresie. Dajmy na to, w jakimś klasztorze buddyjskim. Albo w domu wariatów.

– Mówiłem, że sprawa jest delikatna. Wszyscy wierzą, że ty najlepiej sobie z tym poradzisz.

Pan Toru w zamyśleniu pokiwał głową.

– Nie zostawiono cię zupełnie bez pomocy – dodał Nakayama pocieszająco. – Tutaj są pewne notatki i instrukcje, które mogą okazać się pomocne. A tutaj – specjalnie zajrzałem po drodze do księgarni – interesujące studium autorstwa Kiyoshi Nozakiego, będące kompilacją różnych starych źródeł. Będziesz mógł sobie poczytać… – Nakayama zająknął się, widząc groźne spojrzenie pana Toru – w samolocie…

– Naprawdę? Jakże miło z twojej strony – odrzekł pan Toru ze śmiertelną powagą. – Niewątpliwie okaże się pomocne.

– I jeszcze coś – Tamten wyciągnął kolejną wizytówkę. – Były mnich z góry Koya. Czeka na miejscu, w Tokio. Również spotkaj się z nim przed wyjazdem. Przekaże ci rodzaj amuletu, który powinien cię ochronić przed hm… no, sam wiesz…

– Tak, tak – mruknął pan Toru z niewzruszoną rezygnacją, niemalże pogodzony już z losem. – Coś jeszcze, o czym powinieneś mi powiedzieć?

– Już nic! – zawołał Nakayama z wyraźną ulgą. – Wszystko, czego potrzebujesz jest tutaj. – Położył teczkę na stole. – Powodzenia, Toru-san. Wierzymy, że jak zwykle nie zawiedziesz.

Pan Toru nie odprowadził go wzrokiem. Spokojnie wypalił papierosa do końca, po czym od niechcenia zaczął przeglądać teczkę.

Porando. No tak. A to chyba nazwa miasta, zapisana w romanji. Miejsce mojego ostatecznego upokorzenia, pomyślał z zadumą. Muszę się przynajmniej nauczyć przyzwoicie je wymawiać. Ki… Kijo… Kiero… Kie-ru-ce?