Spalić wiedźmę, fragment #2

Magdalena Kubasiewicz

Data premiery: jesień 2015

Rozdział pierwszy

Wiele Pieśni

 

– Kiedyś przysłała Tomaszowi przypaloną głowę w koszu piknikowym…

Król nie dał po sobie poznać, że usłyszał te słowa. Wciąż udawał uprzejmie zainteresowanie przemową wojewody pomorskiego, lecz ukradkiem zerknął na prawo, skąd dobiegał głos. Nie mógł jednak ustalić, kto wypowiedział słowa, które czystym przypadkiem przedarły się przez gwar, by dotrzeć do królewskich uszu.

Kiedyś przysłała Tomaszowi przypaloną głowę w koszu piknikowym.

– …syreny zanadto się rozzuchwaliły – kontynuował Marcin Kasztelan, wymachując przy tym pulchnymi, serdelkowatymi dłońmi. Nalana twarz wojewody, nosząca ślady długoletniego pijaństwa, wzbudzała w ceniącym piękno Julianie Łukomskim wstręt. Po raz kolejny zastanowił się ponuro, co takiego sprawiło, że ludność województwa pomorskiego wybrała właśnie Kasztelana na swojego reprezentanta, oraz po jaką cholerę po wojnie pradziadek umyślił sobie podążenie za amerykańskimi wzorcami poprzez częściową demokratyzację królestwa. – Czy wasza wysokość imaginuje sobie, że chcą praw obywatelskich? Praw obywatelskich! Przecież to ryby. A dzieci i ryby głosu nie mają!

– Istoty humanoidalne – sprostował łagodnie Julian. – Przypominam, że w myśl ustawy z 1946 roku wszelkie stworzenia humanoidalne zdolne do porozumiewania mają zagwarantowaną nietykalność osobistą, i ograniczone swobody obywatelskie.

Kiedyś przysłała Tomaszowi przypaloną głowę w koszu piknikowym.

Twarz Marcina poczerwieniała i król z irytacją pomyślał, że ten wygląda, jakby miał dostać ataku apopleksji. I dobrze, uznał nagle. Przyhamowałoby się medyków, trafiłby go szlag i wreszcie byłby święty spokój.

– Niszczą sieci! – krzyknął z oburzeniem wojewoda. – Nie trzymają się terenów rezerwatu, kilka z nich widziano w pobliżu plaż!

Wąskie usta Juliana wyginały się w wymuszonym uśmiechu, ale z brązowych oczu wyzierała niechęć. Niechęć, której Marcin wyraźnie nie dostrzegał. Powody wyniesienia go zaledwie przed miesiącem na intratne stanowisko tak naprawdę były dla króla jasne. Nienawiść wobec wszelkich nieludzi żywiona przez Kasztelana, była – jak wynikało z ostatniego raportu – podzielana przez ponad dwadzieścia procent społeczeństwa. W województwie pomorskim ten odsetek sięgał trzydziestu siedmiu procent, a dalsze dziesięć procent ludności deklarowało wprawdzie umiarkowaną sympatię wobec magicznej menażerii, zaznaczając jednak, że zbyt wiele uwagi i pieniędzy poświęca się ich problemom. Doskonały elektorat dla tego odrażającego człowieczka.

– Rezerwat jest ich domem, nie więzieniem. Nie mają zakazu jego opuszczania – spróbował po raz ostatni, nie licząc, że do Marcina cokolwiek dotrze.

– Najwyższa pora to zmienić! – oznajmił z przekonaniem wojewoda. – To jedno z ważniejszych zadań, jakie stawiam przed sobą w czasie mojej pierwszej kadencji…

– Pan wybaczy – uciął stanowczo Julian, dochodząc do wniosku, że nie zniesie dłużej zarówno patrzenia na wojewodę, jak i wysłuchiwania jego płomiennych przemów. Porwał szklankę z tacy niesionej przez drobną, ciemnowłosą dziewczynę, której widok natychmiast jeszcze bardziej zważył królewski humor. Przypomniał bowiem o innej pannie, z równie ciemnymi włosami, której na sali balowej brakowało, choć życzył sobie jej obecności – było zaś powszechnie wiadomo, że życzenia i sugestie władcy więcej wspólnego mają z rozkazami.

Kiedyś przysłała Tomaszowi przypaloną głowę w koszyku.

– …czytałam w Fakcie Codziennym, że mają romans, ale ciężko mi w to uwierzyć, przecież zawsze wszystko wybiera w najlepszym guście, a ona… – Kobieta w średnim wieku, o fantazyjnie upiętych, jasnych włosach, umilkła widząc gorączkowe znaki czynione przez rozmówczynię. Obejrzała się, na widok przechodzącego króla na jej policzki wypełzły rumieńce. Julian obdarzył ją zimnym uśmiechem, nim przemknął dalej. Oczywiście, nie mógł długo cieszyć się spokojem, po kilku sekundach przy jego boku zmaterializował się Kacper Czartoryski, wiodąc ze sobą wiotką kobietę w bieli, o ogromnych, niebieskich oczach. Julian lubił Kacpra, należącego do grona jego najstarszych przyjaciół – o ile oczywiście król mógł w ogóle mówić o posiadaniu przyjaciół.

– Królu. – Kacper skłonił głowę, na jego lisiej, piegowatej twarzy pojawił się chytry uśmiech. Prywatnie zwracał się do władcy po imieniu, przy takich okazjach jak ta szedł jednak na kompromis, zwąc Juliana „królem”, ale nie „waszą wysokością”. Brzmiało to bardziej jak pseudonim niż tytuł. – Wspaniałe przyjęcie, doprawdy wspaniałe. Pozwolę sobie osobiście pogratulować i życzyć wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, wcześniej nie było ku temu okazji. Prezent, oczywiście, spoczywa wraz z innymi.

– Nie wątpię, że wybije się na ich tle – mruknął zgryźliwie Julian, pamiętając doskonale ostatni dar od przyjaciela: dmuchaną lalkę. Oprócz Kacpra jedyną osobą, która mogłaby się poważyć na ofiarowanie królowi czegoś takiego, jednocześnie wiedząc, że nie grożą jej konsekwencje, była Pierwsza Czarownica. Nieobecna Pierwsza Czarownica, Niech Ją Jasny Szlag Trafi. – Nie przedstawisz mnie swojej uroczej towarzyszce?

– Lidia Skibińska, dziekan wydziału magicznego Uniwersytetu Warszawskiego. To prawdziwy zaszczyt móc tutaj być – przedstawiła się kobieta, podając władcy dłoń. Julian ucałował czubki opalonych palców, jednocześnie rzucając przyjacielowi szybkie spojrzenie, na co Kacper wzruszył lekko ramionami. Lidię Skibińską do tej pory król znał jedynie z opowieści i paru zdjęć w gazetach, którym jednak nie poświęcał tyle uwagi, by od razu ją rozpoznać. Wiedział, że pochodzi z bogatej rodziny o magicznych tradycjach, że jej ojciec zasiadał w Loży Magów Polanii, jednocześnie spełniając istotną funkcję w europejskim Konwencie Magii. Wiedział także, że została najmłodszym dziekanem w historii, oraz że ona i jego nadworna czarownica nienawidziły się jak wściekłe psy. Po raz pierwszy pomyślał, że nieobecność Sary Weroniki Sokolskiej na dzisiejszym przyjęciu jest jednak prawdziwym błogosławieństwem. Gdyby te dwie wzięły się za łby, do czego doszłoby niechybnie, zamek zadrżałby w posadach.

– Doprawdy, Kacprze, musimy koniecznie jutro pogawędzić w cztery oczy, chciałbym wiedzieć, jak poznałeś tak niezwykłą damę – stwierdził, a uprzejmy ton nie współgrał ze spojrzeniem. Kacper z pewnością rozszyfrował ukryte przesłanie, zdając sobie sprawę z tego, że ta wypowiedź w ustach Juliana znaczyła tyle, co „wytłumaczysz mi, do cholery, dlaczego postanowiłeś zamienić przyjęcie w Armagedon i zrujnować moją salę balową?”.

– Oczywiście, panie – odparł radośnie Czartoryski, a król westchnął w duchu. Choć Kacper dobiegał trzydziestki, czasami wciąż zachowywał się jak psotny chłopiec, znajdując niezwykłą przyjemność w sianiu zamętu.

– Miałam nadzieję, że spotkam tutaj starą przyjaciółkę – wtrąciła Lidia, uśmiechając się przepięknie. – Pierwszą Czarownicę. Nie widziałyśmy się całe dwa lata.

– Sarę, niestety, zatrzymały pilne obowiązki. Ubolewam, że nie może świętować z nami, przekażę, że pytała pani o nią.

– Oczywiście. Zdaję sobie sprawę z tego, że Sara piastuje niezwykle odpowiedzialne stanowisko.

Ja wiem i ty wiesz, że te pilne obowiązki wiążą się pewnie z włóczeniem po podłych knajpach albo leczeniem kaca, mówiły oczy Lidii, bardzo niebieskie, bardzo duże i bardzo, bardzo zimne. A może Julianowi tylko tak się zdawało i nic nie kryło się w błękitnych tęczówkach, żadna przygana, żadne niewypowiedziane słowa. Nieoczekiwanie dla samego siebie poczuł jednak wstyd, za tę postrzeloną wiedźmę, za krążące wokół niej plotki, za artykuł w Fakcie Codziennym o ich domniemanym romansie, za pogłoski, że nie potrafi zapanować nad swą nadworną czarownicą, za opinie, że źle dokonał wyboru, kierując się prywatą nie kwalifikacjami. Wreszcie za dzisiejsze upokorzenie, jakim była nieobecność Sary, niewypełnienie królewskiego nakazu. Może faktycznie nie potrafił zapanować nad kimś, kto miał mu służyć. Nawet przed samym sobą nie umiał przyznać, że tutaj nie było żadnego może i egoistycznej, lecz potężnej czarownicy nikt nie nagnie do swojej woli.

– Wręczyła ci już prezent, panie? Słyszałem, że pani Sokolska ma intrygujące zwyczaje, jeśli idzie o podarunki. Ponoć Tomasz dostał od niej odciętą głowę? – kontynuował Kacper. Ty przebiegły lisie, złościł się w duchu Julian. Poczekaj aż złapię cię samego, wtedy inaczej będziesz śpiewać.

Wszystko w Kacprze było lisie i rudawe. Puszyste włosy, oczy w kolorze bursztynu, wąska twarz i charakter, którego główną cechą był spryt, tradycyjnie przypisywany tym zwierzakom. Potrafił każdego wyprowadzić w pole, intrygi miał we krwi, a choć Julian darzył go sympatią, wiedział, że nie wolno mu ufać. Czasem sądził, że Czartoryskiemu brak jeno rudej kity.

– Plotki – odparł chłodno, choć dobrze wiedział, że w tej akurat opowieści nie leżało ziarnko prawdy, lecz cała miarka zboża. Sara rzeczywiście posłała Tomaszowi Niepołomicowi odciętą głowę, rzeczywiście twarz ofiary była spalona i rzeczywiście ten niezwykły dar umieszczono w koszu piknikowym. Głowa należała jednak do kobiety, która zabiła siostrę pana Tomasza. Pierwsza Czarownica miała doprowadzić całą sprawę do końca dyskretnie, lecz potraktowała zbyt dosłownie żądanie postawione przez Niepołomica.

– Nasza Sara jest tematem wielu plotek – powiedziała Lidia konfidencyjnym szeptem. Z tymi jasnymi lokami i błękitnymi, ogromnymi oczyma wyglądała niczym anielica z obrazka, lecz Julian był doskonale świadom, że czarodziejkom i czarownicom również nie należy ufać. Nieważne, jak niewinnie się prezentują. – Samorodny talent, doprawdy. Pomyśleć, że nigdy nie zdobyła dyplomu. I nikomu nie zdradziła, kto uczył ją podstaw magii.

Król od najmłodszych lat uczony skomplikowanych kroków dworskiego tańca bez trudu odgadł, że znów prawdziwe znaczenie wypowiedzianych słów jest zupełnie inne niż mogłoby się zdawać. Dyplom wydziału magii, najlepiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, Warszawskiego, Lwowskiego lub ewentualnie jakiejś zagranicznej, cenionej uczelni, stanowił oznakę prestiżu i warunek konieczny aby dołączyć do magicznej elity Polanii. Lidia pod płaszczykiem pochwały subtelnie przypominała, że Pierwsza Czarownica, sprawująca najwyższe państwowe stanowisko dostępne władającym magią, nie posiada należytego wykształcenia.

Sam Julian nie wiedział, jak Sara zdołała osiągnąć taki poziom nigdy nie uczęszczając do szkół. W młodości musiała być szkolona przez jakiegoś mistrza, lecz szybko zakończyła naukę. Pojawiła się w Krakowie nie mając dwudziestu lat i już wtedy (przynajmniej tak sądził) nie czyniła żadnych kroków, by doskonalić swoje umiejętności. Jej magia, jak i ona sama, pozostawała na wpółdzika. Czarownica nie znała bądź nie używała wielu typowych czarów, lecz mało kto odważyłby się stawić jej czoła w bezpośrednim starciu.

– Tak, ludzie uwielbiają powtarzać niestworzone opowieści. Rok albo dwa temu słyszałem coś o pojedynku na Baraniej Górze? A może to było gdzieś w Pieninach?

Lidia nie zdołała powstrzymać grymasu. Kacper ukradkiem uniósł kciuk, gratulując przyjacielowi zwycięstwa w tej potyczce.

– Zechciejcie wybaczyć, pora rozpocząć tańce – przeprosił Julian. Partnerka do pierwszego walca została oczywiście wybrana już wcześniej i była nią Małgorzata Warchocka, która w ostatnim numerze Na topie została wymieniona jako jedna z dziesięciu najbardziej prawdopodobnych kandydatek na królową, zajmując na liście zaszczytne, drugie miejsce. Władca powoli i nieubłaganie zbliżał się do trzydziestki i coraz częściej pojawiały się spekulacje na temat jego domniemanego ożenku.

Małgosia była tylko rok starsza, doskonale urodzona, wykształcona, zamożna, a dzięki fortunie wydawanej na stylistów, dietetyków, fryzjerów, kosmetyczki i mikstury upiększające, prezentowała się może nie pięknie, ale bardzo elegancko. Wprawdzie nogi miała trochę krzywe, a nos wyjątkowo zadarty, lecz oczy śliczne, ocienione długimi rzęsami, włosy zaś naturalnie rude, lśniące i gęste. Cóż z tego, skoro takie z niej pokorne, głupiutkie ciele? – myślał Julian, kłaniając się przed kobietą. W tych ładnych oczach nigdy nie dostrzegł śladu inteligencji, dyplom musiała sobie chyba kupić. Nie posiadała własnego zdania na żaden temat, co pozornie czyniło ją idealną kandydatką na małżonkę, lecz Juliana doprowadzało to do szału.

– Panie? – spytała Małgorzata nieśmiało, dostrzegając grymas na królewskiej twarzy. Julian natychmiast się zmitygował i uśmiechnął. Złość wzięła się z wspomnienia dziesiątej kandydatki na liście, jeszcze mniej prawdopodobnej od Małgorzaty i jeszcze bardziej niż ona doprowadzającej go do szału. Powszechnie wiadomo, że jego królewska mość wiele czasu spędza w towarzystwie Sary Weroniki Sokolskiej, a jak donosi dobrze poinformowane źródło, łatwo dostrzec zażyłość pomiędzy tą dwójką, pisała dziennikarka Na topie pod niewyraźnym zdjęciem Sary. Z Pierwszą Czarownicą Polanii wiąże się wiele kontrowersji. Gdy po śmierci Jeremiego Lachowicza, poprzedniego nadwornego maga, została wybrana na to stanowisko, królewska decyzja wzbudziła znaczące wzburzenie…

Sanika śmiała się czytając na głos ten artykuł, następnie zażądała pierścionka z odpowiednio dużym brylantem, by wreszcie kazać mu „przestać się nadymać”. Julian rzeczywiście siedział ze złą miną, naburmuszony, z rękoma skrzyżowanymi na piersi, gotów żenić się choćby natychmiast z pierwszą lepszą dziewczyną z ulicy, byleby wreszcie cały kraj przestał śledzić jego poczynania matrymonialne. Insynuacje na temat związku z Sarą towarzyszyły mu odkąd skończył siedemnaście lat, choć zawsze była dla niego kimś w rodzaju szalonej, starszej siostry – czego oczywiście nigdy nie powiedziałby nikomu, a już na pewno nie jej.

Dziesięciocentymetrowy obcas sprawiający, że Małgorzata była tylko dwa centymetry niższa od Juliana, wbił się w królewską stopę. Kobieta spłoniła się, na chwilę zgubiła rytm, ale władca prowadził pewnie, udając że nic się nie zdarzyło. W lustrach, które przed paru laty umieszczono na jednej ze ścian, co jakiś czas, gdy nie były zasłonięte przez sylwetki gości, migały ich odbicia. Małgosia w długiej, zielonej sukience, maskującej nogi, główny mankament jej urody, za to eksponującej imponujący dekolt i podkreślającej kolor oczu. Rude włosy kobiety ułożono w misterną fryzurę. Julian był mężczyzną raczej eleganckim i niebrzydkim niż przystojnym w konwencjonalnym stylu, wyglądał jednak dobrze: wysoki, dystyngowany, z brązowymi, gładko zaczesanymi włosami, teraz przyodziany w doskonale skrojony garnitur. Lecz oboje nie prezentowali się olśniewająco. Mimo to wiedział, że jeśli zdecyduje się spotykać z Małgorzatą, szybko zostaną okrzyknięci najpiękniejszą parą Polanii, chociaż gdyby ubrać ich w zwyczajne ubrania i pozbawić wszelkich tytułów, nikomu nie wpadłoby do głowy piać zachwytów nad ich domniemaną urodą.

Na parkiet wchodziły kolejne pary. Julianowi mignął książę Nikolas z Avenburgu, którego przybycie wywołało prawdziwe zdumienie, ponieważ niezmiernie rzadko opuszczał swą wyspę, pani premier Republiki Federacyjnej Niemiec z mężem, Uwe Holtz, zastępca przewodniczącego Konwentu Magii. Królewskie urodziny zebrały ładną gromadkę znakomitości, w związku z czym po sali kręciła się zdumiewająca ilość ochroniarzy, liczbą niewiele ustępująca zaproszonym gościom. Tym bardziej powinna więc tu być także osoba osobiście odpowiedzialna za magiczne osłony zamku.

Julian zazgrzytał zębami ze złości. Sanika, do jasnej cholery. Gdzie ty się podziewasz, przeklęta wiedźmo?