Kosmiczne Bobry i zemsta Księżycowej Szarańczy - Krzysztof Piersa

Krzysztof Piersa

Rocznik 90-ty. Absolwent dziennikarstwa, politologii oraz terapii ds. uzależnień.

Autor pierwszego w Polsce poradnika dotyczącego uzależnienia od gier komputerowych „Komputerowy Ćpun”. W ciągu trzech lat odbył blisko 200 spotkań autorskich na terenie całego kraju promując rozwagę i ostrożność podczas spędzania czasu przy komputerze. Obecnie prowadzi również gabinet terapeutyczny na terenie Gdańska.

Zawsze jednak marzył o napisaniu fantastyki. Dlatego powstają „Kosmiczne Bobry” – niezwykły cykl o mik-makach, bobrowatych stworkach przemierzający sześć niezwykłych światów.

Stały bywalec konwentów fantastyki. Uwielbia polską literaturę i japońskie komiksy. W wolnych chwilach realizuje się jako youtuber na kanale „Krzysiek Piersa”. Gra też w figurkowe gry bitewne takie jak „Warhammer 40000” jednak jest w nich całkowicie beznadziejny.

Pisze książki jakie sam chciałby przeczytać. Zwariowane, porywające i pełne epickości.

Kosmiczne Bobry i zemsta Księżycowej Szarańczy
Krzysztof Piersa

Yonzi Chamarovitch jest bohaterem Sory! Konstruktorem i pilotem „Kolosa” najpotężniejszego robota bojowego, który ocalił Cesarstwo przed inwazją Księżycowej Szarańczy – kosmicznego szkodnika siejącego w galaktyce zagładę. Na swoje nieszczęście Yonzi jest Mik-Makiem, małym bobrowatym futrzakiem, którego nikt prócz pobratymców nie traktuje poważnie.

Cesarz nie ma jednak wyboru i właśnie Chamarovitch staje na czele międzyplanetarnej misji mającej zdobyć surowce na budowę całej armii „Kolosów”. Drużyna, a raczej załoga złożona z ludzi i Mik-Maków to prawdziwa beczka prochu, która czeka tylko na to, aby eksplodować… i eksploduje. W trakcie kosmicznej potyczki statek zostaje uszkodzony, a przymusowe lądowanie na obcej planecie kończy się uprowadzeniem Yonziego przez barbarzyńców.

Sorze kończy się czas! Nadciąga największy rój Księżycowej Szarańczy jaki widziała galaktyka!

Książka w najlepszym tego słowa znaczeniu oldschoolowa, przypominająca czasy, kiedy na pierwszym miejscu stała przygoda na ponadplanetarną skalę, ale gdzieś między słowami kryły się też rzeczy ważne i bliskie czytelnikowi współczesnemu. „Kosmiczne bobry i zemsta Księżycowej Szarańczy” to książka zaskakująco udana jak na debiutanta; wyraźnie czuć fascynację autora fantastyką przygodową i często zaskakującymi w literackim wydaniu rozwiązaniami wprost ze świata gier komputerowych, który także nie jest mu obcy.

Bartek Biedrzycki, autor serii  Opowieści z postapokaliptycznej aglomeracji

Dołącz do Kosmicznych Bobrów w walce z Księżycową Szarańczą!

Informacje o książce

Seria: Kosmiczne Bobry, tom I

Rok I wydania: 2019
Format: 12,5×19,5 cm
Liczba stron: 417

książka ISBN 978-83-7995-268-7
epub ISBN 978-83-7995-269-4
mobi ISBN 978-83-7995-270-0
audiobook online: ISBN 978-83-7995-433-9

Ceny sugerowane:
książka: 39,99 zł
ePub: 29,99 zł
mobi: 29,99 zł
audiobook online: 39,99 zł

Fragment

Rozdział 1

Bohater bitwy na Wierzbowych Polach

 Do licha, człowiek! Jest sześć światów i sześć księżyców!
Jak na Sorze kogoś mamy, to tam też ktoś mieszka, nie?!
Admirał Vermoni Verganza o podróżach między światami


– A więc postanowione! – podsumował cesarz Alfons VI, uderzając upierścienioną dłonią w stół. – Jeden kolos na początek. Sto tysięcy sorinów wynagrodzenia za budowę. Pokrywam koszt transportu i materiałów.

– Z tym będzie pewien problem, jaśnie cesarzu – odpowiedział z drugiego końca stołu Mik-Mak, niewielki stworek sięgający człowiekowi do uda,  który przez swoje krótkie brązowe futerko i małe łapki przypominał bobra. Odróżniały go od tego zwierzęcia: płaski pyszczek z równo przystrzyżonymi wąsiskami, brak łopatowatego ogona i oczywiście ubranie. Mik-Mak miał na sobie zieloną kamizelkę oraz cylinder. Stół był dla niego zbyt wielki, przez co stojąc na krześle, musiał krzyczeć, by władca w ogóle go usłyszał. – Obawiam się, że nie posiadacie odpowiedniego sprzętu do wyrobu moich maszyn.

– To znaczy? – zdziwił się cesarz.

– Jak by to powiedzieć… Kolosa buduje się z drewna i metalu. Biorąc pod uwagę, że maszyna jest sporych rozmiarów, potrzebuję na jej budowę naprawdę konkretnych zasobów. Niestety cesarskie wydobycie odbywa się w zbyt prymitywny sposób, żeby sprostać naszym wymaganiom.

– Jeśli jesteśmy tacy ciemni, to jak w takim razie zbudowałeś swoje mechaniczne ustrojstwo? Nie wierzę, że Wolne Księstwa mają aż takie wydobycie rudy żelaza. Czyżbyś… współpracował z Przymierzem? – burknął cesarz, mając na myśli sąsiadujące królestwo, wyraźnie urażony słowem „prymitywny”.

– W żadnym wypadku! – uspokajał Mik-Mak. – Handlujemy z Avelią. Ich pojedyncza kopalnia wydobywa miesięcznie więcej rudy niż cała Sora rocznie. Przylatują do nas barki po brzegi wypełnione żelazem.

– Z Avelią? – Cesarz zdziwił się, słysząc nazwę sąsiadującego świata, o którym prawie nic nie wiedział. Mik-Mak nie zamierzał jednak rozpoczynać dyskusji objaśniającej handel i podróże w Światozbiorze.

– Muszę polecieć na Avelię i dobić targu z kopalnią. Moje miasto Gawen współpracuje z nią od wielu pokoleń. Avelijczyków nie obchodzi jednak soryjska waluta. O wiele bardziej cenią złoto. Cesarstwo musi przygotować przynajmniej dwie skrzynie czystego kruszcu, a ja wrócę z żelazem i zbuduję wielkie maszyny. Znam jeden statek i dobrego przewoźnika wykonującego podobne zlecenia. Cesarz musi tylko zapłacić za jego usługi.

– Czy czegoś jeszcze życzy sobie nasz gość?

– Zasadniczo jest jedna kwestia, którą powinieneś mieć na uwadze, cesarzu – zaczął Mik-Mak. – Pamiętaj, proszę, że posiadam już zbudowanego innego kolosa. Kilka zaufanych osób wie, gdzie on się znajduje i jak go obsługiwać. Nie chciałbym, żeby Cesarstwo zmusiło nas do… jego użycia – powiedział bardzo powoli, ważąc każde słowo.

– Chyba nie spodziewacie się zdrady ze strony ludzi?! – Cesarz teatralnie wymachiwał  rękami, nie kryjąc oburzenia.

– Przez wzgląd na historię… trzeba ostrożnie podchodzić do sytuacji – odpowiedział Mik-Mak. – Chcę pomóc Cesarstwu, ponieważ Księżycowa Szarańcza jest wrogiem życia na całej Sorze, wrogiem zarówno ludzi, jak i Mik-Maków. To, że akurat przebywałem tamtego dnia ze swoim kolosem na Wierzbowych Polach, było prawdziwym cudem… a te nie zdarzają się za często. Wszyscy potrzebujemy lepszej broni do walki z najeźdźcą, a nie sobą nawzajem.

Cesarz odchrząknął nerwowo i na znak zawartego porozumienia wzniósł kielich z winem.

– Za sojusz między Cesarstwem Soryjskim i Federacją Wolnych Księstw, szanowny… Yonzi Chamarovitch, jeśli dobrze wymówiłem nazwisko?

– Bezbłędnie, Wasza Cesarska Mość. Oby to był początek wielopokoleniowej współpracy.

– Oby, panie Chamarovitch. Nie możemy dopuścić do kolejnego takiego starcia jak to na Wierzbowych Polach. Przecież nie będziemy liczyć na to, że zawsze przyjdzie nam pan z pomocą.

– Mik-Maki zawsze przychodzą z pomocą, cesarzu. Nie odmawiamy jej… swoim przyjaciołom.

Po tych słowach, podpisaniu kilku dokumentów i opróżnieniu kanki wina, dyplomatycznej kurtuazji wreszcie stało się zadość. Niewielki Mik-Mak skłonił się trzykrotnie cesarzowi i opuścił salę.

Wędrowanie po ludzkich zamkach było dla Yonziego prawdziwą katorgą ze względu na ich wielkość. Wdzięczny był, że spotkanie zostało umówione w Segenburgu, a nie w stolicy imperium, Herzenstadt, gdzie wszystko byłoby jeszcze większe. Kilkukrotnie musiał zatrzymać się na odpoczynek. Gdy tylko zjawił się na zamku, zaoferowano mu rykszę, którą wożono szlacheckie niemowlęta, Yonzi uznał to jednak za obelgę dla jego i tak już poniżanej rasy. Obiecał sobie, że opuszczając zamek, przejdzie całą drogę piechotą jak równy ludziom.

Wiele godzin później udało mu się dotrzeć do gościnnej części pałacu. Doradcy cesarza złośliwie wybrali mu pokój na szczycie wieży, upierając się, że są to pokoje dla najwyższych gości. Wykończony Yonzi miał przed sobą wybór: wielogodzinną wspinaczkę po schodach, gdzie każdy stopień był mu niemal równy, lub poproszenie strażnika, by ten wniósł go na górę jak ludzkiego berbecia. Obolałe nogi zwyciężyły w starciu z dumą.

W pokoju wielkości składziku na węgiel już czekał na Yonziego inny Mik-Mak. Miał dłuższe od niego siwiejące futro zaczesane do tyłu i pokaźne wąsy, spod których wystawała pykająca fajka. Ubrany był w żółtą szatę charakterystyczną dla cesarskiej służby.

Mezmer Tornov.

– Jak rozumiem, pertraktacje się udały? – zaczął Mezmer.

– Nie jest to pańska sprawa – burknął Yonzi. Nie pałał przesadną sympatią do Mezmera. Mik-Maki w ogóle nie przepadały za inżynierami, którzy współpracują z ludźmi, a ten mieszkał na dworze królewskim i od wielu lat modernizował cesarskie wojsko. Pomysły takich jak on przysłużyły się ludziom do zwalczania Mik-Maków, gdy te rozpoczęły rewoltę niepodległościową wiele lat wcześniej. Wszak tylko Mik-Mak wie, jak pokonać innego Mik-Maka. Yonzi miał nadzieję, że historia potraktuje jego samego inaczej. Nie uważał się za zdrajcę i sprzedawczyka.

Chciał pokoju pomiędzy ich ludami. Tylko i wyłącznie.

– Oczywiście, dyplomato. Wszystko, czego sobie zażyczy bohater bitwy na Wierzbowych Polach – zakpił Mezmer, na co Yonzi nie miał zamiaru odpowiadać.

Tornov był zazdrosny. Nie mógł znieść, że innemu Mik-Makowi udzielono audiencji u cesarza. Że zbudował coś TAK niezwykłego i jednocześnie godnego uwagi władcy.

Gdy nieproszony gość opuścił wreszcie pokój, Yonzi położył się na specjalnie przygotowanym dla niego posłaniu. Niestety, okrągły materac leżący na podłodze aż nadto kojarzył mu się z psim legowiskiem.

***

Alfons VI, władca Cesarstwa Soryjskiego, przeżywał jedną z najgorszych nocy w swoim półwiecznym panowaniu. Nie pomogła wizyta w sali cesarskich nałożnic ani trzecia opróżniona kanka wina. Krążył wściekle po jednej z prywatnych komnat. Ścienne gobeliny przedstawiające najważniejsze bitwy w dziejach Cesarstwa rozświetlał tuzin świec.

Świec!

Te gryzonie budowały maszyny dorównujące wielkością wieży, w której umieścił dyplomatę, a ludzie w tym czasie używali mieczy, kusz i armat.

Kiedy między ludźmi i Mik-Makami pojawiła się tak wielka przepaść?

Dobrze wiedział, że bez nich by sobie nie poradzili z Księżycową Szarańczą w bitwie na Wierzbowych Polach, gdzie zleciały się ich dziesiątki tysięcy. Był tam ten cały Yonzi Chamarovitch. Ocalił jego wojsko, jego poddanych. Może nawet cały region. Do licha, nigdy wcześniej nie walczyli z taką chmarą, może właśnie teraz odpieraliby ataki tych szkaradzieństw tutaj? Może broniliby się już w stolicy? Ten Yonzi Chamarovitch, mały przeklęty Mik-Mak, w maszynie, którą zbudował, sam jeden ocalił Cesarstwo.

„Mój dziadek jadał Mik-Maki w każdą pełnię. Chyba nadal mamy gdzieś księgi kucharskie z przepisami – pomyślał cesarz. – A teraz muszę z nimi pertraktować. HA! PERTRAKTOWAĆ! W ciągu mniej niż stu lat tak się zmienili? Ludzie hodowali Mik-Maki w klatkach, przy świniach i krowach. Zwykłe bydło umiejące trzymać młotek.

To oni wymyślili strzelby. Odlali dla Cesarstwa pierwsze armaty i skonstruowali bomby. Gdyby nie ta przeklęta rewolta, wszystko byłoby po staremu. A dziś? Mik-Maki prowadzą regularny handel z… Avelią? Astrolodzy Cesarstwa nie mają pojęcia o królestwach i ludach żyjących poza Sorą, z wyjątkiem oczywiście Księżycowej Szarańczy, a Mik-Maki nie tylko zdążyły się porozumieć z Avelią, ale również podpisać „traktat handlowy”.

Krążył po komnacie wzburzony, mrucząc pod nosem obelgi pod adresem bobrowatych. Nie miał wątpliwości, że jego wnuk Alfons VIII będzie musiał traktować Mik-Maki jak równe ludziom. A może nawet biała flaga zawiśnie nad Cesarstwem? Może to ludzie będą żyć w chlewie, hodowani przez tych zapchlonych futrzaków jako siła robocza?! Gonitwę myśli przerwało mu pukanie do drzwi.

– Wejść! – rozkazał.

– Wasza Cesarska Mość chciał mnie widzieć? – Zza skrzypiących drzwi wychylił głowę wysoki mężczyzna, z krótko przystrzyżonymi czarnymi włosami, ubrany w skórzaną tunikę. Na jego piersi lśniła złota tarcza gwardii honorowej. Kapitan Hajmir Genzelmayer, dowódca Czwartej Armii Cesarskiej, naoczny świadek bitwy na Wierzbowych Polach.

– Polecisz na Avelię razem z tym Mik-Makiem. Dowiesz się wszystkiego co możliwe o tym świecie i jego mieszkańcach. Weźmiesz też ze sobą oddział Maxwella. Niech infiltruje miasto tego gryzonia… Gawen, jeśli dobrze pamiętam. Twoim głównym zadaniem będzie jednak dowiedzieć się jak najwięcej od tego Yonziego Chamarovitcha. Jak budują te swoje maszyny? Może ma przy sobie jakieś plany albo schematy? – Cesarz wyliczał bez zająknięcia, jakby przygotowywał w głowie listę od wielu godzin.

– Nasz podwładny gryzoń nic nie odkrył? – przerwał mu kapitan.

– Mezmer nigdy nic podobnego dla nas nie zbudował. Nie chciał albo nie potrafił. Tak czy inaczej, wydałem już rozkaz jego egzekucji. Nie potrzebuję rusznikarza, którego najlepszym pomysłem jest większa armata lub armata strzelająca kilkoma kulami naraz, podczas gdy inny gryzoń buduje w tym czasie stalowe golemy.

– Może to przypadek, Wasza Cesarska Mość?

– Przypadek?! – ryknął cesarz, ciskając kielichem o podłogę. – Budowanie maszyn tak wielkich, że las wygląda przy nich jak trzcina, to nie przypadek! Handel z ludem, o którego istnieniu nie mieliśmy do tej pory pojęcia, to też nie przypadek!

– Ale to tylko jeden gryzoń…

– Jeden gryzoń! A co, jak przyjdzie tu za tydzień kolejnych trzech? Myślisz, że tylko ten jeden Chamarovitch jest konstruktorem?! Może w innym mieście budują latające zamki albo… albo bombę zdolną zniszczyć całą naszą piękna Sorę?! – wrzeszczał władca, krążąc po komnacie.

– Takie rzeczy nie są możliwe, Wasza Cesarska Mość. – Hajmir starał się zachować spokój, co tylko rozjuszało władcę.

– Czy mieściło się w twoim małym móżdżku, że zobaczysz kiedyś to monstrum na Wierzbowych Polach?! Myślałeś o takiej machinie wojennej? Och, gdybym miał takiego kolosa, zdmuchnąłbym to przeklęte Przymierze z powierzchni ziemi, a ten goguś Konrad do końca życia czyściłby mi buty! Już nigdy nie martwiłbym się Księżycową Szarańczą! Federacja Wolnych Księstw znów należałaby do Cesarstwa! Wyobraź sobie calutką Sorę pod jednym sztandarem! Naszym sztandarem! Wyobraź sobie inne światy: Avelię, Alamal, Bergul, Restermarchię i Amerliw, wszystkie pod rządami ludzi!

– Mik-Maki tak łatwo nie zechcą z nami współpracować. Nadal pamiętają rewoltę, a takich jak Mezmer nie ma zbyt wiele.

– Gdy tylko Yonzi Chamarovitch zbuduje dla mnie pierwsze maszyny, każę go stracić, a wraz z nim każdego gryzoniowatego inżyniera, jaki jeszcze oddycha!

***

Następnego ranka Yonzi spotkał się z cesarzem przy śniadaniu. Biorąc pod uwagę fakt, że nawet rodzina nie jadała z władcą, uznał to za dobry znak na drodze do pokoju. Żałował jedynie, że nie zabrał ze sobą eleganckiej marynarki. Nie był w stanie dosięgnąć natrysku w łazience jego komnaty, a żaden sługa nie miał zamiaru przynieść Mik-Makowi nawet miski z wodą. Zaczesał więc przetłuszczone futro i spryskał się wodą perfumowaną.

Od rana czuł odór psa wokół siebie.

Cesarz wyglądał tak olśniewająco, że Yonziemu przyszło do głowy, iż śpi on w surducie, rajstopach i pantoflach, może nawet w peruce i koronie, a insygnia władcy używa zamiast poduszki. Śniadaniowy stół był tak obficie zastawiony, że Mik-Mak mógłby żywić się zaserwowanymi specjałami przynajmniej przez tydzień.

Cesarz nalegał, aby na wyprawę do Avelii wyruszył również kapitan Hajmir Genzelmayer. Yonzi nie wyraził sprzeciwu.

Cesarz zażądał także obecności dziesięcioosobowej delegacji naukowców, twierdząc, iż chce się nauczyć jak najwięcej od Gawen w Federacji Wolnych Księstw. Mik-Mak ostrzegał, że nie jest decyzyjny w sprawach dyplomacji całego księstwa, lecz cesarz nie chciał słyszeć o sprzeciwie.

Dodatkowym problemem było położenie Gawen na granicy z obydwoma sąsiadami. Na północy imperium Sory, a na zachodzie Przymierze.

Przygotowania do wyjazdu zajęły cały dzień. Z dworu cesarskiego wyjechało łącznie dziesięć długich karoc, z czego połowa przewoziła ekwipunek. Yonzi bardzo szybko pożałował swojej uległości wobec cesarza. Karoce przypominały wozy pancerne z powtarzalnymi kuszami na dachach i stalowymi obudowami. Nawet konie miały na sobie skórzane pancerze. „Naukowcy”, których obecności zażyczył sobie władca, również na takowych nie wyglądali. Szerocy w barach, ponurzy, o przenikliwych spojrzeniach, kojarzyli się z mistrzami w zupełnie innym fachu.

Yonzi przekonywał się w duchu, że naprawdę udaje się z misją handlową, a nie na nową wojnę.

***

Choć starali się robić jak najmniej postojów, podróż zajęła karawanie prawie tydzień. Hajmir w tym czasie przebywał w zupełnie innej karocy niż Yonzi. Omawiał z „naukowcami” plan inwigilacji Gawen, miasta graniczącego zarówno z Cesarstwem, jak i jego odwiecznym rywalem Przymierzem. Istnienie Federacji tylko pogłębiało ten konflikt.

Żadne z państw nie zrezygnowałoby dobrowolnie z bogatych prowincji, ale ich sprzeciw połączony z rewoltą Mik-Maków i ciągłymi atakami ze strony Księżycowej Szarańczy skończył się na podpisaniu deklaracji niepodległości. W ten sposób dwa walczące ze sobą państwa Sory znalazły sobie trzeciego rywala. Choć każde księstwo prowadziło własną politykę zagraniczną, utrzymywały pakt przyjaźni na czas wojny. Ponadto nie odrzucały pomocy Mik-Maków, które obdarowywały ich najróżniejszymi wynalazkami. Wkrótce kolejne księstwa zapragnęły oddzielić się od mocarstw, tworząc własną autonomię, ale to nie przypadło do gustu ani Przymierzu Zjednoczonej Sory, ani Cesarstwu Soryjskiemu.

– Musimy ich poznać najlepiej jak się da – tłumaczył agentom Hajmir. – Wcielcie się w rolę naukowców. Zdobądźcie ich zaufanie, poznajcie zwyczaje, spróbujcie dotrzeć do planów i schematów. Każda informacja będzie dla Cesarstwa na wagę złota.

Dopiero ostatni dzień podróży Hajmir postanowił spędzić w towarzystwie Yonziego. Nie mogli znaleźć wspólnego języka. Choć poznali się już na Wierzbowych Polach, nadal byli dla siebie „cesarskim” i „bobrowatym”.

– Niedługo powinniśmy dotrzeć do Gawen, jeśli dobrze kojarzę – zaczął Hajmir, przerywając wielogodzinną ciszę.

– Nareszcie… – wymamrotał Chamarovitch, przeciągając się. – Zwykle pokonujemy tę odległość w ciągu jednego dnia. Z całym szacunkiem, ale strasznie się wleczemy.

– Jednego dnia? – zdziwił się kapitan. Nawet najszybszym cesarskim koniom ta droga zajęłaby przynajmniej trzy dni ciągłego galopu. – Jak to możliwe?

– Musiałbyś porozmawiać o tym z braćmi Lemmarami w Gawen. Kimrim i Korim. Specjalizują się w automobilach. Te gagatki mają fioła na punkcie prędkości. Ciekaw jestem, kiedy jeden przyczepi drugiemu rakietę do pleców… – Yonzi uśmiechnął się pod wąsiskami.

Hajmir ledwo pojmował wywód Mik-Maka. Czyżby te gryzonie poczyniły aż taki postęp? Wizja Cesarstwa zrównanego z ziemią, zgodnie ze słowami Alfonsa VI, pojawiła się również w głowie kapitana.

– A ty jesteś… specjalistą od broni, tak? – spytał niepewnie.

– Każdy Mik-Mak specjalizuje się w broni. To znaczy każdy wynalazca i konstruktor. Mamy oczywiście artystów, handlarzy i polityków, ale większość społeczeństwa to rusznikarze. To taka pierwsza klasa w tym fachu. Jak opanujesz konstrukcję broni, potem możesz stworzyć dosłownie wszystko. Na przykład bracia Lemmarowie starają się podczepić swoją broń do automobilów. Stale mają problem z odrzutem, ale jak zamontujesz armatę wielkości konia na takiej karocy, to oczywiste, że się przewróci. Pojazd musi być większy albo przynajmniej cięższy, tylko wtedy pozostaje kwestia mocy silnika…

Hajmir pogrążył się w przerażających myślach o ogromnych armatach i latających zamkach, o których mówił cesarz. Możesz tworzyć dosłownie wszystko, tak powiedział ten Mik-Mak. Chamarovitch konstruuje wielkie maszyny zwane kolosami, a Lemmarowie pojazdy dziesięć razy szybsze od najszybszych koni, i to z zamontowanymi armatami!

Co jeszcze potrafią te Mik-Maki?

– Wreszcie w domu! – zawołał Yonzi, przerywając swój monolog o technice. Hajmir otrząsnął się i wbił spojrzenie w okienko karocy, obserwując wjazd do Gawen.

Z pozoru wyglądało normalnie. Zwykłe miasto, jakich pełno zarówno w Przymierzu, jak i Cesarstwie. Przed samą bramą rozciągały się pola złocistej pszenicy. Kamienne domy wykończone drewnem i zwieńczone spiczastymi dachami ciągnęły się rzędami przy brukowanych ulicach. Dopiero po chwili Hajmir dostrzegł różnicę: miasto wyglądało jak opanowane przez Mik-Maki. Na polu uprawnym dostrzegł wielki wóz polewający rośliny mgiełką wody. Po ulicach jeździły karoce, zarówno zaprzężone w konie, jak i bez nich. Zobaczył pojazdy cztero-, trzy-, a nawet jednokołowe. Na jednym z dachów znajdowało się wielkie metalowe ustrojstwo, nad którym pracowało całe stado gryzoni.

– Co to jest? Co oni robią? – spytał, wskazując plątaninę rur i unoszące się nad nimi kłęby pary.

– Podgrzewacz wody – odpowiedział Yonzi, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Każdy lubi rano umyć się w ciepłej wodzie, prawda?

„Prawda, ale w Cesarstwie tylko szlachta może sobie pozwolić na poranne podgrzewanie wody w kotłach nad paleniskami” – pomyślał Hajmir, rozumiejąc już, dlaczego Federacja z każdym rokiem powiększa swoje granice.

Ciekawe, jak straszliwe maszyny posiada ich wojsko…

Zatrzymali się przy kilkupiętrowej gospodzie, gdzie już czekała na nich służba. Hajmir zauważył, że obsługa trzyma w rękach małe schodki, wyraźnie przeznaczone dla Mik-Maków. Cały budynek był przygotowany zarówno dla ludzi, jak i gryzoniowatych. W drzwiach wejściowych zamontowano jeszcze jedne, mniejsze. Kapitanowi przywodziły na myśl drzwiczki wahadłowe dla psów. Hajmir szybko spostrzegł też, że ludzie nie patrzą na Mik-Maki z wyższością, lecz…  z szacunkiem?

Służba chciała wziąć od nowo przybyłych gości bagaże. „Naukowcy” z Cesarstwa odmówili pomocy, samodzielnie niosąc swoje pakunki. Młodzieniec w śnieżnobiałej  koszuli poprowadził wszystkich na drugie piętro, w całości wynajęte dla delegacji z Cesarstwa. Yonzi dostał się tam specjalnie przygotowaną szafką, nazywaną przez niego „windą”, czego wojskowy wysłannik zupełnie nie pojmował. W konsekwencji bobrowaty znalazł się na piętrze dużo szybciej od znacznie większych ludzi.

– Proszę się rozgościć. Ja pojadę prosto do stoczni omówić warunki naszej podróży – powiedział Yonzi, stojąc na środku korytarza. Hajmirowi nie umknęła jego pewność siebie. Może w Cesarstwie był zwykłym chomikiem, ale tu traktowano go z szacunkiem jako naukowca i bohatera bitwy na Wierzbowych Polach.

– W takim razie ja również wyruszę. Cesarz prosił, abym uczestniczył we wszelkich przygotowaniach – odparł kapitan. Przeszła mu przez głowę myśl, że powinien poprosić Yonziego o zgodę na towarzyszenie mu, ale natychmiast siebie za to skarcił.

Prosić? Mik-Maka?

– Ech, w porządku – westchnął Yonzi, ruszając z powrotem do niewielkiej szafki, którą wjechał na piętro. Hajmir zaś pognał schodami na podwórze. Gdy wyszedł, zgiełk miasteczka przytłoczył wszystkie jego zmysły. Terkot samojazdów, szum instalacji, wszechobecna para, Mik-Maki swobodnie paradujące po ulicach. No i te ubrania… Długie płaszcze, proste spodnie, marynarki i kapelusze. Żadnego pancerza czy choćby pistoletu!

Dopiero po chwili dostrzegł malutkiego gryzonia w zielonej kamizelce drepczącego po chodniku.

– Dlaczego nie zaczekał pan na mnie? – spytał, doganiając Yonziego.

– Pan? Od kiedy to Cesarstwo traktuje nas tak dobrze? – zakpił wynalazca. Gdy Hajmir nie odpowiedział, kontynuował: – Dotrzemy do stoczni w niecałą godzinę. Oczywiście gdybyś mnie poniósł, doszlibyśmy tam znacznie szybciej, ale nie chcę narażać twojej godności na taki szwank, kapitanie Genzelmayer.

Hajmir przełknął uwagę, kontynuując spacer w całkowitej ciszy. Czuł, że jego misja nie będzie należała do najłatwiejszych…

„Machnął ręką” opisuje bardziej lekceważenie niż gniew.

Gdzie kupić?
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

Kupując w MadBooks otrzymasz książkę i ebooka w cenie książki!
Kosmiczne Bobry i zemsta Księżycowej Szarańczy - Krzysztof Piersa