Liceum Ogólnomagiczne – Krzysztof Piersa
Szkoła magii i czarodziejstwa w polskim systemie edukacji?
Mail z kuratorium oświaty lądujący w spamie nie był żartem! Wraz z zakończeniem ósmej klasy, Milena Majerska miała rozpocząć następny etap edukacji we wrońskim liceum ogólnomagicznym.
Mistyczne zaklęcia, księgi czarów, warzenie eliksirów i hodowla smoków? Raczej dysocjacja jonowa i omawianie „Nad Niemnem”.
Nie tylko jednak skostniały system pozostaje problemem Mileny. Bezlitosna piramida społeczna, okrutni prześladowcy i stronniczy nauczyciele. Każdego dnia konflikty pomiędzy magami czystej krwi i tymi z niemagicznych rodzin przybierają na sile.
Gdy jednak szkolna drużyna koszykówki trafia do szpitala, uczniowie zaczynają szeptać o czarnej magii i pakcie z mrocznymi potęgami.
Jakie mroczne sekrety skrywa magiczna szkoła?
Informacja o książce
Rok I wydania: 2021
Format: 12.5×19.5 cm
Okładka miękka ze skrzydełkam
Liczba stron: 308
książka: ISBN 978-83-7995-581-7
ebook: ISBN 978-83-7995-582-4
Ceny sugerowane:
książka: 39,99 zł
ebook: 29,99 zł
Fragment
Lekcja pierwsza
Rozczarowanie jest podstawą rzeczywistości
Nie mogę uwierzyć, że jadę do liceum ogólnomagicznego… Uberem! – dziwiła się Milena.
Pod koniec podstawówki okazało się, że jest… magiem? Czarodziejką? Wiedźmą? Sama nie wiedziała, a wojewódzkie kuratorium oświaty nie dawało jej jasnej odpowiedzi, jak powinna o sobie myśleć.
Magiczny talent objawiał się zwykle pod koniec trzynastego roku życia. Drobne zgadywanie przyszłości, przeklinanie bliskich, wywoływanie duchów czy lewitujące ołówki… Do „magicznego CV” czternastolatki pasowało jedynie przeklęcie koleżanki na imprezie rozpoczynającej wakacje. Znajoma padła na ziemię, wymiotując po wypiciu raptem trzech łyków piwa. Do tej pory Milena nie sądziła, że słowa „obyś rzygała jak kot” mogły nieść ze sobą tak natychmiastowe następstwa.
Potem dowiedziała się, że jest wrażliwa na magię i powinna uczyć się w szkole czarów.
O samej rekrutacji do liceum poinformował ją e-mail magicznej części kuratorium oświaty. To znaczy drugi e-mail, bo pierwszy wylądował w SPAM-ie. Do końca lipca miała złożyć komplet dokumentów w sekretariacie wrońskiego liceum ogólnomagicznego: dwa zdjęcia legitymacyjne, świadectwo ukończenia podstawówki i swój personalizowany talizman.
To jakieś jaja? – pomyślała wtedy.
Zupełnie nie przejęła się nową propozycją edukacji, biorąc to za głupi żart. Gdy jednak jej nazwisko zniknęło z rejestru uczniów kandydujących do „normalnych” szkół, postanowiła porozmawiać z rodzicami. Z początku byli zaskoczeni. Przez trzy dni wisieli na automatycznej poczekalni kuratorskiego sekretariatu. Gdy w końcu udało im się dodzwonić, urzędnicy w niekończącej się pętli przekazywali połączenie telefoniczne dalej między pokojami, aż wreszcie ktoś kompetentny postanowił wyjaśnić „niemagicznym”, o co w tym wszystkim w ogóle chodzi.
Córka była czarodziejem, a więc musiała kontynuować edukację w czarodziejskiej placówce. Najbliższą szkołą w województwie pomorskim było właśnie wrońskie liceum ogólnomagiczne.
Próbowali dowiedzieć się, czy jest to placówka w jakikolwiek sposób prestiżowa, jakie są warunki rekrutacji, profile klas, możliwości rozwoju albo chociaż gdzie zdobyć wykaz podręczników niezbędnych córce… Niestety na próżno. Pomimo najszczerszych chęci nikt nie potrafił podać konkretnych odpowiedzi i wszyscy odsyłali zainteresowanych z powrotem do niekończącej się pętli przełączeń na słuchawce.
Nawet samo liceum nie było w stanie określić pełnej listy książek. Wszystko miało być ustalane dopiero pod koniec sierpnia, zależnie od profilu, programu i preferencji nauczyciela. Godziny spędzone na telefonicznych konsultacjach zaowocowały jednak trzema solidnymi informacjami:
Rozpoczęcie roku szkolnego odbędzie się pierwszego września o ósmej trzydzieści.
Podręcznik od alchemii będzie taki sam jak w zeszłym roku.
Przy szkole znajduje się akademik dla uczniów zamiejscowych.
Zbawieniem okazały się na szczęście niemagiczne media społecznościowe. Milena szybko została zrekrutowana do jednej z facebookowych grup magicznej młodzieży, gdzie dowiedziała się o podręcznikach sprowadzanych z eBaya i mundurkach, które będą obowiązywać wszystkich uczniów, choć nikt jeszcze nie wiedział, skąd je wziąć ani jaki będzie ich ostateczny krój.
Znalazła też ekipę jadącą do szkoły wspólnie wynajętym Uberem.
Rodzice pragnęli odwieźć córkę i uczestniczyć w rozpoczęciu roku, lecz zgodnie z regulaminem niemagicznych obowiązywał zakaz wstępu do czarodziejskiego kompleksu. Jak to Milena przeczytała w e-mailu: „dokładamy wszelkich starań, aby nasi uczniowie kształcili się w przestrzeni zgodnej z magiczną tradycją.
Ale telefony komórkowe, samochody i strony internetowe już wam nie przeszkadzają, nie? – burknęła w duchu.
Siedziała na tylnej kanapie volkswagena golfa, z którego głośników leciał jakiś youtubowy rap. Chłopak na miejscu pasażera cały czas dyskutował z kierowcą o tym, jak dzisiaj można się wybić na twórczości internetowej, a dziewczyna siedząca z tyłu, Bratysława, tłumaczyła Milenie podstawy życia w społeczności magicznej.
– Jak ktoś pochodzi z niemagicznej rodziny, to ma przesrane, tak ci powiem – zaczęła rozbrajająco szczerze. – Mnie starzy od zawsze wszystko tłumaczyli. Nawet brałam korki z medytacji i telekinezy. Dla ciebie to dopiero musiał być szok, co?
– Tak – przyznała Milena. – Wiesz, idę do szkoły i tyle wiem, że jest alchemia. Nie miałam pojęcia, że w ogóle istnieje jakaś magia! Jak to w ogóle wygląda? Macie różdżki? Latacie na smokach? Rzucacie kulami ognia? Żyjecie w ukryciu przed resztą świata? – Strzelała pytaniami jak z karabinu, robiąc jednocześnie notatki na smartfonie. – Czarujecie na co dzień, czy to jest zakazane?
Bratka próbowała zachować powagę, ale mimowolnie parskała śmiechem.
– Naczytałaś się fanfików na Wattpadzie… – skwitowała. – Zapominasz o ważnej kwestii: nawet jeśli jest magia… to jest Polska. Tego nie ogarniesz.
Milena nie dawała za wygraną.
– Czyli co? Nie czarujecie? – dopytywała.
– Czarowanie jest strasznie trudne. To trochę jak ze sportem – wyjaśniała. – Każdy może kopać piłkę, ale nie każdy zostaje piłkarzem, nie? Są ludzie, którzy szkolą się we wróżeniu i później żyją z przepowiadania przyszłości. Inni wolą ciskać kulami ognia, więc zgłaszają się na magiczne MMA. Istnieją egzorcyści, czyli taka magiczna policja, są zawodowi przywoływacze, ale ogólnie magowie to raptem kilka procent społeczności. Większość ma normalną pracę. Na przykład mój stary niby też był we wrońskim, a pracuje jako dziennikarz. Mama z kolei prowadzi kwiaciarnię.
– W sensie jest zielarzem? Sprzedaje te wszystkie muchomory i oczy traszki używane w eliksirach?
– Nie. Róże i tulipany – zaśmiała się Bratka. – Sama magia pomaga jej tyle, że utrzymuje niską temperaturę w kwiaciarni, jak klimatyzacja wysiądzie.
– Nie brzmi to zbyt czarodziejsko… – stwierdziła Milena, krzyżując ręce na piersi.
Bratka westchnęła ciężko.
– Rozczaruję cię, ale to nie jest jakiś film fantasy, gdzie na dzień dobry latasz smokiem i uczysz się lewitować. To znaczy… możesz latać na smoku, chyba nawet pod Wrońskiem jest stadnina, ale bym się nie napalała – wyjaśniała nieskładnie. – Czy w szkole można czarować? W sumie nie… Przynajmniej nie powinno się. Regulamin szkolny zakazuje używania magii wobec innych uczniów, ale regulamin regulaminem, a życie życiem. Pokaż mi lepiej swój talizman – dodała, wyciągając rękę. – Co wybrałaś? Już go zaklęłaś?
Zdezorientowana Milena szybko wyciągnęła z torby maleńki opal oprawiony w złoty łańcuszek. Czytała na Facebooku, że każdy nowo przyjęty mag powinien mieć swój własny talizman. To coś w rodzaju dowodu osobistego dla magów i pierwsza linia ochrony.
– Łee, taki to się nie nada! – oceniła. – Wyciągnij kartę ze swojego telefonu. To obecnie najlepszy talizman.
– Karta SIM? A technologia nie jest ograniczana przez czarodziejów?
Bratysława uśmiechnęła się z politowaniem, patrząc prosto w szmaragdowe oczy koleżanki.
– Jak zaczarujesz smartfon, to żaden nauczyciel ci go nie zabierze, bo masz prawo zawsze mieć przy sobie talizman ochronny. W ten sposób obchodzisz szkolne zapisy o zakazie noszenia przy sobie komórki – wyjaśniła.
– Wcale nie potrzebuję telefonu zawsze i wszędzie! – rzuciła buntowniczo.
– Talizman służy również jako twój osobisty nullifikator magii. To uniwersalne narzędzie przeciw najpopularniejszym zaklęciom. Oczywiście dużo zależy od mocy samego czarodzieja, ale na takie „okulary kupały”, przez które widzisz innych nago, w zupełności wystarczy.
Milena aż wzdrygnęła się ze strachu.
– Widzą innych nago?! – pisnęła, instynktownie się zakrywając, choć cały czas pozostawała w ubraniu. – To jest legalne?!
Bratka prychnęła kpiąco.
– Oczywiście, że nie, ale nauczyciele nie do końca ogarniają temat. Normalnie takie rzeczy na nikogo nie działają, ale jak przyjeżdżają pierwszoroczne, zwłaszcza z niemagicznych rodzin, to zaraz się tacy kręcą przy nich.
Milenę zamurowało.
– Czyli regulamin niby jest, ale nie każdy go przestrzega. Nauczyciele próbują ogarniać, ale nie ogarniają. Uczysz się nowych rzeczy, ale sprawdzanie ich w praktyce nie istnieje… – wyliczała coraz bardziej rozczarowana.
Bratka uśmiechnęła się do niej z politowaniem.
– A co, zwykła szkoła tak nie wygląda? – spytała. – Spokojnie, przyzwyczaisz się. Pokaż mi lepiej ten naszyjnik…
Milena bez słowa podała jej wisiorek z opalem. Dziewczyna ścisnęła go mocno, a spod jej palców zaczęło wyzierać jaskrawe światło.
– Ej, nie czaruj tutaj, bo w lusterko mi świecisz! – wtrącił natychmiast kierowca, ściszając muzykę.
– Już, już, spokojnie, przecież się nie pali! – odparła Bratka, przymykając oczy. – Sekunda, zaklinam jej amulet na zboków i śmieszków!
Milena gapiła się z rozdziawionymi ustami na magiczny fenomen, dziejący się na jej oczach. Siedząca naprzeciwko niej nastoletnia czarodziejka wyglądała na śmiertelnie poważną. Ściskała amulet ze wszystkich sił, a jej ręce błyszczały niczym promyki słońca.
W jednej chwili wszystko ustało. Otworzyła dłonie, pokazując dymiący jeszcze wisiorek.
– Chciałaś łańcuszek, to będziesz miała łańcuszek – wydyszała. – Ależ to męczy strasznie!
– To była… magia! – pisnęła dziewczyna. – Prawdziwa, najprawdziwsza magia!
Nie zauważyła kiedy samochód minął granicę miasta. Byli już we Wrońsku. Niedługo dotrą również do samego liceum.
Zakładając łańcuszek na szyję, poczuła serce wściekle łomoczące w piersi.
Może jednak będzie magicznie? – pomyślała.
***
Zaparkowali przed szkołą i po wypakowaniu walizek z bagażnika ruszyli do głównego wejścia.
Milena była wcześniej we Wrońsku kilka razy, ale nigdy nie sądziła, że to właśnie tu mieści się magiczna placówka. Spodziewała się średniowiecznego pałacyku ze strzelistym dachem w otoczeniu jezior i lasów. Liceum ogólnomagiczne wyglądało tak, jak każdy inny edukacyjny przybytek w Polsce cierpiący z powodu chronicznego niedobudżetowania. Prostokątna, dwupiętrowa bryła przywodziła na myśl typową tysiąclatkę. Pędzikiem odmalowane ściany w wakacyjnym remoncie. Niedbale zasadzona trawa i przycięte żywopłoty, które nie przetrwają nawet do października, gdy uczniowie zaczną wykradać się na fajkę czy do sklepiku po drugiej stronie ulicy.
– Idziemy tędy, prosto do hali sportowej, a potem to już cię zgarną wychowawcy – wyjaśniała Bratysława. – Staraj się nie wyglądać jak słoik w stolicy, okej?
Milena nie wiedziała, o co dokładnie chodzi starszej koleżance, ale gdy tylko przekroczyli drzwi wejściowe… wszystko zrozumiała.
Dziesiątki nastolatków zbitych w ciasnych grupkach. Jedni przepychali się prosto do hali. Inni zbierali kumpli z niższych klas. Bratka zniknęła w jednej z takich grup, zostawiając Milenę samą sobie. Dziewczyna rozglądała się po korytarzu, kurczowo trzymając walizkę, przyglądała się rówieśnikom. W większości uczniowie wyglądali… normalnie.
Wszechobecne smartfony, zastępujące rozmowę, gdy jeden drugiemu chciał pokazać zdjęcie, filmik albo zwyczajnie przescrollować tablicę Facebooka. Uściski dłoni, klepanie się po plecach i wybuchy gardłowego śmiechu. Walizki z pakunkami walające się dosłownie wszędzie, bo, jak się okazało, akademik otwierano dopiero po rozpoczęciu roku szkolnego, więc uczniowie chcący wcześniej zostawić rzeczy zostali odprawieni z kwitkiem.
Im dłużej jednak przypatrywała się uczniom, tym więcej magicznych szczegółów dostrzegała.
Niektóre walizki posłusznie lewitujące tuż za swoimi właścicielami. Rozbłyskujący ogień, iskry i kule światła, znikające tak szybko, jak się pojawiały. Kryształy, medaliony, broszki i diademy pokazywane koleżankom. Maleńkie papierowe samolociki toczące ze sobą regularne starcia powietrzne. Grupki uczniów z cudacznymi drewnianymi okularami, zdające się skanować każdą przechodzącą dziewczynę. Nauczyciele dwoili się i troili, by doprowadzać wszystkich do porządku. Kazali chować kryształy, amulety i telefony. Rozdzielali tych rwących się do bójki, jak i pary, które naszło na zbyt wylewne powakacyjne amory. Samolociki były strącane na podłogę, choć na ich miejsce szybko wzlatywały kolejne.
Nikt nie lubi wracać do szkoły – podsumowała Milena.
Porwana przez żywą rzekę uczniów powoli spływającą na halę sportową, w końcu dotarła na miejsce. Była to ogromna prostokątna przestrzeń ze startym parkietem i pękami sznurowanych kurtyn zawieszonych przy ścianach. Na środku stało kilka krzeseł dla zaproszonych gości i drewniana mównica.
Instynktownie rozglądała się w poszukiwaniu sterty latających mioteł, areny do walki na różdżki lub czegokolwiek podobnego.
Bezskutecznie. Zwykła hala sportowa z drabinkami, koszami i bramkami.
– Proszę o zajęcie miejsc! – zagrzmiał głos starszej nauczycielki z rozstrojonego głośnika, niosącego się paskudnym echem po całej hali. – Ustawiamy się, raz-dwa!
A niby skąd mam wiedzieć, gdzie się ustawić – prychnęła w duchu Milena.
O wyborze miejsca zresztą nie było mowy. Uczniów było tak wielu, że gdy tylko zrobił się zator, po prostu stanęła tam, gdzie się zatrzymała. Nauczyciele próbowali wprowadzić jakikolwiek porządek i organizację, ale ustawienie młodzieży w długi prostokąt było szczytem ich możliwości.
Na środek sali wyszedł przygruby mężczyzna, z twarzy przywodzący na myśl sprzedawcę używanych samochodów.
– Witam serdecznie, drodzy uczniowie! – zaskrzeczał przez mikrofon, aż się głośniki sprzęgły. – Witam zarówno tych, którzy kontynuują edukację, jak i tych dopiero rozpoczynających swoją przygodę z Pierwszym Liceum Ogólnomagicznym we Wrońsku! Dla tych, którzy nie wiedzą, nazywam się Arkady Kazimierski i jestem dyrektorem tej wspaniałej szkoły.
Milenie serce zabiło mocniej na te słowa.
To naprawdę liceum magiczne! Naprawdę będę się uczyć czarów.
– Proszę pamiętać, że reprezentujecie swoje rodziny i to, jak was wychowano. Zachowujcie się jak przystało na dojrzałych, prawie dorosłych ludzi – kontynuował. – Uczulam również w kwestii przestrzegania regulaminu szkolnego. Korzystanie z telefonów komórkowych na terenie szkoły jest zabronione. Możecie je mieć przy sobie, ale nie wolno ich używać.
Jazgot zawodu i pełne niezadowolenia buczenie rozniosły się po hali.
– No już, już! Spokój! Spokój, powiedziałem! Rozmawiam z dorosłymi czy z dzieciakami? – grzmiał, próbując odzyskać uwagę. – Dodatkowo remont w toalecie dla chłopców na drugim piętrze jeszcze się nie zakończył, dlatego do listopada będziecie korzystać z łazienek niżej. Tylko proszę bez głupkowatych przepychanek i zatorów – dodał, a gardłowy śmiech chłopaków wypełnił salę. – Spokój! Spokój, natychmiast! Nie wyszumieli się w wakacje!? Spokój, powiedziałem! Sami sobie apel przedłużacie!
Echo śmiechu i rozmów niosło się po hali tam i z powrotem.
– Za chwilę przeczytam listę uczniów klas pierwszych. W naszym liceum wszystkie pierwsze klasy mają profil ogólnokształcący. Dopiero drugie roczniki decydują o przedmiotach, na które chcą położyć większy nacisk. Nie przejmujcie się więc, że ktoś jest w „A” albo w „C”.
Dyrektor zmaterializował w dłoni tablet, by wyczytać listy uczniów.
– A my jakoś nie możemy tabletów i smartfonów! – krzyknął ktoś z tłumu, na co uruchomili się inni niezadowoleni.
– Co wolno wojewodzie… – odparł dyrektor z typową belfrowską pogardą, co wywołało prawdziwą eksplozję oburzenia. – Spokój! Spokój, powiedziałem! Bo pierwszoroczni nie dowiedzą się, do jakich klas chodzą! Sami sobie szkodzicie!
W końcu zapanował jako taki spokój, a dyrektor zaczął czytać swoją litanię. Rozstrojony głośnik, mogący konkurować z tym na dworcu PKP, trzeszczał niemiłosiernie, gdy kolejne nazwiska były przekręcane.
– Mo… Monarski… Moparski… MAWALSKI! Kto to takimi maleńkimi literkami zapisał! – ryknął wściekle. – Majerska? Milena Majerska!
Niemal wybiegła naprzód, słysząc swoje nazwisko. Z tego, co zdążyła się zorientować, wynikało, że dostała się do klasy pierwszej C. Bardzo chciała dowiedzieć się, w jakiej sali ma pierwsze spotkanie z wychowawcą, ale niestety ta informacja umknęła uwadze dyrektora, który zdążył w jednej chwili zakończyć apel po ostatnim przeczytanym nazwisku.
Dopiero w pokoju nauczycielskim skierowano ją do sali numer czternaście.
***
Jest kilka szkolnych zjawisk plasujących się na liście tych najbardziej stresujących: odpowiedź przy tablicy, niezapowiedziana kartkówka, wezwanie do dyrektora, okres na basenie… Nic jednak nie przebija tych piętnastu minut pod klasą pierwszego dnia w nowej szkole.
Cokolwiek zrobisz, powtórka się nie zdarzy.
Jak się zaprezentować? Co powiedzieć, a co lepiej przemilczeć? Przedstawić się, czy czekać na rozwój wypadków?
Te myśli dosłownie rozsadzały głowę Mileny.
W podstawówce bardzo szybko została sklasyfikowana jako „kujonka i nudziara”, z czym nie wygrała praktycznie do końca szkoły. Chodziła na każdą imprezę, jaka tylko była w jej zasięgu, na biwakach siedziała do późnej nocy, a nawet próbowała piwa krążącego w szkolnym autobusie, ale łatka i tak przylgnęła do niej jak niechciany tatuaż.
Niczym ławica ryb, klasa podzieliła się najpierw na trzy grupy pod względem płci. Oddzielnie chłopcy, oddzielnie dziewczyny i te kilka osób, którym wspólna rozmowa nie wysadzała styków.
Ekipa chłopaków szybko zaczęła konkurować pod względem czarów. Komu uda się zrobić wirującą kulę ognia. Kto potrafi unieść się w powietrzu. Gdzie otworzy się plecak i czyje spodnie spadną na ziemię. Był to ekspresowy sposób określania klasowej hierarchii. Jeśli zaczepiony odpowiedział żartem na kolejnym uczniu, szedł w ranking oczko wyżej, a wyszydzony spadał. Jeżeli wyszydzony odpowiedział tylko nerwowym śmiechem, dostawał dodatkowe ujemne punkty.
Grupa samych dziewczyn działała na podobnej zasadzie, tylko zamiast bezpośredniej rywalizacji, przechwalały się zdobywanymi doświadczeniami. Która uczyła się już latać na miotle. Która w podstawówce miała chłopaka, całowała się, piła alkohol, była za granicą. Ta, która odpowiedziała „ja też”, kontynuując historię, automatycznie podejmowała rękawicę w walce o dominację.
Trzecią grupą była „mieszanka”. Osiem osób. Pięć dziewczyn i trzech chłopaków. Milena dołączyła właśnie do nich, obawiając się bezlitosnej licytacji w gronie dziewczyn.
– Mieszkacie w akademiku czy jesteście stacjonarni? – zaczęła dziewczyna w długich brązowych włosach.
– Ja jestem z Wrońska – odparł wysoki, przystojny blondyn z tak szelmowskim uśmieszkiem, że Milenie zmiękły nogi. – Andrzej, tak w ogóle – dodał. – Tutaj zresztą większość będzie miejscowych. Kojarzę niektórych z podstawówki. Tamtych trzech miałem nawet w swojej klasie.
– Ja… będę w akademiku – wtrąciła Milena.
– Ja też! – odezwała się druga dziewczyna. Miała krótkie czarne włosy, kolczyk w nosie i zadziorne spojrzenie. – Już się bałam, że będę zostawać sama w tym przybytku biedy. Jak cierpieć, to wspólnie, prawda? – Zaśmiała się. – Blanka jestem.
– Przybytku… biedy? – powtórzyła Milena.
– Te akademiki wyglądają jak żywcem wyjęte z PRL-u – wyjaśniła dziewczyna. – Stoły, łóżka, bidna szafa, jakaś kuchnia, na której strach coś gotować, i kibel, w którym rozwija się niepodległa cywilizacja. Lepiej nie chwal się bananowcom, bo od razu powiedzą, że jesteś biedny słoik.
Milena spuściła nos na kwintę, rozmyślając, w jakich warunkach przyjdzie jej spędzić najbliższe lata. Myśląc o akademikach, zawsze miała przed oczami amerykańskie filmy i japońskie seriale o nastolatkach.
– A… nie da się… zaczarować pokoi? – wtrącił chłopak w okularach. Był bardzo szczupły i blady. Okulary na nosie i przestraszone spojrzenie sugerowały, że jest raczej frajerem. Milena domyślała się, że wolał zostać w mieszanej grupie w obawie przed natychmiastową hierarchizacją. – No bo… skoro mamy magię, to chyba są jakieś zaklęcia na… wyczarowywanie mebli?
– Ty jesteś niemagiczny, nie? – spytał Andrzej. – Znaczy pochodzisz z rodziny niemagicznej i nie wiesz za dużo co i jak, prawda?
Chłopak wstydliwie pokiwał głową. Kolejne trzy osoby razem z Mileną również pokiwały, na co Andrzej zrobił wielkie oczy.
– Przesrane macie, tak wam powiem – ocenił krótko, krzyżując ręce na piersi. – Od razu wyjaśniam. Zaklęcia transmutacji rzeczywistości są bardzo trudne. Musisz cały czas być skoncentrowany na przedmiocie, który ma się pojawić. Do tego trzeba mieć zgodę akademika na zmianę wyposażenia pokoi, a te nigdy nie przychodzą. Najlepiej kupić sobie jakieś tanie biurko z komisu czy innej Ikei i wstawić bez pytania. I tak nikt się nie sczai.
– Idzie! – krzyknął ktoś z korytarza i rozmowy natychmiast przycichły, jakby w powietrzu smagnięto biczem. Łysiejący belfer w za starym i za dużym garniturze wdrapał się na ostatnie schodki, z trudem łapiąc oddech.
– Pierwsza C? – spytał, wycierając jednocześnie spocone czoło rękawem marynarki. – Zapraszam do środka, co tak stoicie?
– Ale… to pan ma klucz od klasy, chyba – wtrąciła Blanka. Skonsternowany nauczyciel przeszukał kieszenie spodni.
– Myślałem, że klucz jest tutaj… Dobra, skoczy ktoś do pokoju nauczycielskiego po klucz od czternastki – rozkazał.
Popukał protekcjonalnie najbliższego chłopaka po ramieniu, wskazując mu palcem drogę na dół. Ten niechętnie zbiegł po schodach, pokonując po dwa stopnie jednocześnie.
– A nie mógłby pan… magicznie wezwać klucza? – spytała niepewnie Milena.
Nauczyciel spojrzał na nią zaskoczony.
– W sumie faktycznie – stwierdził. – Dobra, jak już poleciał, to niech przyniesie, już go zawracał nie będę.
– Dobrze się zaczyna – ocenił Andrzej.
„Liceum Ogólnomagiczne” to bez wątpienia jedna z najciekawszych powieści ostatnich lat. Autor bierze wzorzec znany z Harry’ego Pottera i wywraca go na głowę, tworząc coś kompletnie nowego i ciekawszego! Każda sytuacja jest magiczna i realna jednocześnie, postacie są żywe i głębokie, a sama szkoła… cóż – równie irytująca jak ta prawdziwa. Bezwzględnie wartościowa lektura dla młodzieży i dorosłych!”
Arkady Saulski