Anna Karnicka
Rocznik ’89. Fizycznie spod Łodzi, duszą i sercem z Krakowa. Studiowała na Uniwersytecie Łódzkim. Tłumacz języka angielskiego. Pasjonatka literatury, szczególnie fantastyki, a zwłaszcza Tolkiena oraz powieści dla młodzieży. Lubi się bać. Fascynuje się miejskimi legendami i strasznymi opowieściami krążącymi po Internecie. Uwielbia podróżować, a w szczególności jeździć pociągiem. Zbiera klucze.
Paradoks Marionetki: Sprawa Króla Demonów – Anna Karnicka
Świat Martina staje na głowie.
Czy znienawidzony wróg może wzbudzić litość i zrozumienie? Czy dotychczasowy przyjaciel może stać się wrogiem, a wróg przyjacielem? Czy na wszystkich sojusznikach można polegać?
Gdy Praga staje w płomieniach, nadchodzi czas trudnych decyzji i czas działania, którego konsekwencje pozostawią trwały ślad. Powrót Króla Demonów staje się dla Martina i jego przyjaciół próbą, z której nie wszyscy wyjdą cało.
Martin zdaje sobie sprawę, że znajduje się w centrum gigantycznej sieci, której sploty sięgają głęboko w przeszłość.
A może to nie sieć, a sznurki do których przywiązane są marionetki?
Ci, którzy pokochali Harry’ego Pottera, znajdą w „Paradoksie marionetki” coś dla siebie: świat pełen malowniczych zakątków i tajemnic oraz wyrazistych i ciekawych młodych bohaterów. Napotkamy tu magiczne przejścia do innych światów, nastrojowe puby i herbaciarnie, a także uczelnię, która stwarza zagrożenie dla zdrowia i życia studentów. A wszystko to osnute atmosferą Pragi, zanurzone w legendach i wspaniale wykorzystanych aluzjach do tekstów kultury popularnej. Prawdziwa czytelnicza przyjemność!
Marta Kładź-Kocot, autorka powieści Noc kota, dzień sowy
CZY MARTIN OSTATECZNIE ZEMŚCI SIĘ, CZY WYBACZY?
Informacja o książce
Seria: Paradoks marionetki, tom 4
Rok I wydania: 2021
Format: 12.5×19.5 cm
Okładka miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 300
książka: ISBN 978-83-7995-408-7
ebook: ISBN 978-83-7995-409-4
Ceny sugerowane:
książka: 34,99 zł
ebook: 29,99 zł
Gdzie kupić?
Fragment
1. Bal Kolegium
– Do zobaczenia wkrótce, mości książę!
Drzwi celi zamknęły się z cichym zgrzytem. Zawtórował mu dźwięk przekręcanego zamka. Walter przez długą chwilę leżał na zimnej posadzce, starając się odzyskać oddech. Cios w splot słoneczny, jaki wymierzono mu jeszcze na korytarzu, nie należał do najlżejszych, zdołał jednak doczołgać się na niskie, prowizoryczne posłanie. Na razie nie czuł się na siłach, by stanąć na nogach.Wytatuowana ręka wyciągnęła się do niego, pomagając mu ułożyć się wygodniej. Oplotły go ciepłe ramiona i złociste włosy Nel.
– Co on miał na myśli? – spytała dziewczyna, wodząc ustami po jego policzku i nosie. Nawet mimo tygodni pobytu w podziemiach Kolegium, niosła ze sobą zapach wzgórz, wrzosowisk i wolności. – Dlaczego „do zobaczenia wkrótce”?
– Co tu robisz? – odpowiedział pytaniem.– Mówiłem, żebyś nie przychodziła. To niebezpieczne.
– Mój znajomy klawisz nie miał nic przeciwko – wyszeptała mu do ucha.
Walter westchnął tylko i pokiwał ze zmęczeniem głową. Przydługie, poskręcane pasemka włosów opadły mu na twarz. Już jakiś czas temu Nel za pomocą śpiewu zdołała owinąć sobie jednego z dozorców wokół palca. Pozwalał jej przemykać do sąsiadującej celi, aby doglądać go i czasem nawet spędzać u niego noce. Walter nie był tym szczególnie zachwycony – strażnika w każdej chwili mógł zastąpić inny, lepiej wyszkolony w zakresie manipulacji, a fakt, że więźniarka wykorzystywała swój talent w stosunku do niewykwalifikowanego pracownika Kolegium mógłby tylko pogorszyć ich i tak nienajlepszą sytuację. Nie mieli tych samych praw, co adepci manipulacji: umiejętność naginania przepisów nie była dowodem sprytu i nie działała na ich korzyść. Była po prostu kolejnym argumentem by trzymać ich pod kluczem.
– Dlaczego stwierdził, że zobaczycie się później? Odpowiedz!
– Dzisiaj jest Bal Kolegium – odparł Walter, mocno obejmując ją ramieniem. – Przyjeżdżają goście z innych placówek. Właśnie dowiedziałem się, że Erika Ekhart zażyczyła sobie, żebym uświetnił ceremonię małym fortepianowym recitalem. – Uśmiechnął się z goryczą.
Palcami wygrywał na jej odsłoniętych plecachkolejne takty.
– Etiuda Rewolucyjna? – spytała, podnosząc wzrok. Szarozielone oczy były czujne, pełne wyczekiwania. Zadrżała, gdy potwierdził to uroczystym skinieniem głowy. – Zamierzasz ją zagrać?
– Tak.
Przez chwilę patrzyli się na siebie w milczeniu. Oboje wiedzieli, że Iskra ma swoje własne plany co do dorocznego Balu Kolegium. Zamierzała dostać się do sali balowej, wmieszać w tłum gości, rozpętać zamieszki i uwolnić przetrzymywanych w podziemiach jeńców, dając Martinowi okazję do ostatecznej konfrontacji z Eriką Ekhart – dyrektorką Praskiej Szkoły Lalkarzy. Oczywiście, wszystkie te działania zmierzały do nieuniknionej rewolucji. Wybrany przez Waltera utwór oznaczał, że popiera akcję i daje sygnał do jej rozpoczęcia.
– Więc to już dziś? – wyszeptała Nel. – Zupełnie straciłam poczucie czasu.
– Dziś – potwierdził. – Za kilka godzin.
Odpowiedziała mu pocałunkiem. Walt na moment wyrzucił z głowy myśl o koncercie. Zainteresowały go drobne blizny, którymi pokryte były ramiona Nel. Odznaczały się pod misternymi tatuażami, splatały w linie, prowadziły aż do serca. Była wojowniczką. Księżniczką irlandzkich demonów zemsty, walkę miała we krwi. Pamiętał, jak popędzała konia w drodze do ogarniętego wojną Żelaznego Dworu, jak przemierzała bitewne pobojowisko, szukając śladów Canelle, jak do ostatniej chwili próbowała uciec przedstawicielom Kolegium. Fakt, że teraz była tak spokojna, nie wróżył nic dobrego.
Leżeli w ciemności, wpatrzeni w drzwi do celi. Walt obejmował Nel i przesuwał palcami po jej ramionach i karku. Nie wiedzieli, kiedy po niego przyjdą i zabiorą na górę, do Lustrzanej Sali, przeczuwali jednak, że ten moment jest coraz bliższy. Palce księcia znów wybijały na skórze Nel dobrze znany rytm, odtwarzały każde uderzenie w klawisze. Adeptka milczała. Znała go na tyle dobrze, by wiedzieć, że w takich momentach nic do niego nie dociera. Spoglądała na niego z czułością.
– Nie rób nic głupiego, bez względu na to, co się stanie.
– Jestem demonem zemsty – odparła. – Zrobię to, co będzie konieczne Odpoczywaj. Później może nie być kiedy.
Musiał przyznać jej rację. Odpoczywali więc, cieszyli się swoim ciepłem i dotykiem.
Przyszli po niego, gdy Nel zasnęła. Rzucił księżniczce ostatnie spojrzenie i posłusznie podszedł do drzwi celi. Nie chciał dać nikomu satysfakcji, że został zmuszony do posłuszeństwa siłą. Nie zamierzał im w ogóle dawać jakiejkolwiek satysfakcji.
Wyprowadzili go z lochów i wskazali drzwi pokoju, w którym zazwyczaj odbywały się lekcje gry na fortepianie. Ale to było na początku roku, nieskończenie dawno temu, zanim dowiedział się o wojnie w Żelaznym Dworze i zanim został wbrew wszelkim znanym mu zasadom pojmany przez Kolegium i przesłuchiwany. W środku czekało już przygotowane dla niego czyste ubranie: biała koszula, spodnie i frak. Jedna z manipulatorek usiadła naprzeciw niego i bardzo szybko zaczęła dotykać opuszkami jego twarzy. Nakładała iluzję mającą ukryć przed członkami Kolegium wszystkie zadrapania i siniaki. Wiedział, na czym polega ta technika, chociaż w Praskiej Szkole Lalkarzy nauczano jej dopiero pod koniec drugiego roku. Sporo słyszał o niej od Aislinga i Iskry. Doskonale nadawała się do tego, by zakryć blizny po poparzeniach na twarzy dziewczyny, ta jednak nigdy z niej nie korzystała. Nosiła je z dumą, niczym odznaczenie wojenne. Jemu było wszystko jedno. Poddał się procedurze spokojnie i bez protestów, mimo że jak dla niego nie miała zbyt wiele sensu. Cały personel Praskiej Szkoły Lalkarzy wiedział, gdzie on i Nel się znaleźlii co się z nimi dzieje, zaś gości z innych placówek prawdopodobnie niewiele to obchodziło. Przyjechali tu na bal z okazji Nocy Walpurgii i nie interesował ich student, który ma dać inauguracyjny koncert.
Po doprowadzeniu Waltera do stanu nadającego się do zaprezentowania większej grupie osób, strażnicy odeskortowali go do Sali Lustrzanej. Wkroczył na przygotowany dla niego podest z czarnym fortepianem. Ukłonił się w pas publiczności, oszołomiony nieco burzą oklasków. Najwyraźniej plotki o aresztowaniu księcia Żelaznego Dworu dotarły dalej, niż przypuszczał i rozbudziły ciekawość gości. To wyjaśniało wcześniejsze przygotowania. Z roztargnieniem rozejrzał się po zebranych. Pracownicy Praskiej Szkoły Lalkarzy siedzieli w drewnianych fotelach, w towarzystwie gości Kolegium przybywających spoza Pragi. Brakowało Mortimera oraz – o dziwo – Eriki Ekhart. Najwyraźniej dyrektorka nie zamierzała zaszczycić uczestników balu swą obecnością.
W cieniu kolumny dostrzegł wysoką, chudą postać Greema. Martin stał w drugim kącie sali, a czerwonowłosa Freddie kręciła się przy głównych drzwiach. A więc byli tutaj, obserwowali go. Czekali na jego znak.
Odwrócił się, by zerknąć na fortepian. Aż do tej chwili nie był przekonany, czy chce brać w tym udział i czy pomysły Iskry i Martina cokolwiek go obchodzą. Białe i czarne klawisze przyciągały jednak wzrok. Palce mrowiły z niecierpliwości. Ostatnimi czasy był adeptem manipulacji, mordercą, dowódcą armii, zbiegiem i więźniem. Teraz znów z całego serca chciał być po prostu pianistą.
Zasiadł do instrfumentu. Palce bez trudu odnalazłyby drogę do muzyki, która już rozbrzmiewała w jego głowie. Wiedział, co musi zagrać, by rozpętać tutaj piekło. Doskonale znał partyturę, miał świadomość, że jednym naciśnięciem klawisza jest w stanie zmusić buntowników do ataku na Kolegium, że każda nuta może sprawić, że tutaj, na tej sali ludzie zaczną podrzynać sobie gardła i wbijać ostrza w plecy. Na razie nie chciał jednak tego robić. Na razie miał ochotę się bawić, delektować się każdą chwilą tego, że gra przed ogromnym audytorium i wszyscy muszą go słuchać, czy mają na to ochotę, czy nie.
Grał więc. Bawił się. Szczególnie dużo zabawy miał przy Marszu Mefisto Liszta, który był jednym wielkim „pieprzcie się” zadedykowanym całemu Kolegium, z gronem spiskowców włącznie. Jego pierwsza rozmowa z Martinem dotyczyła tego, że powinien spełniać swoje marzenia. „Trzeba było rzeczywiście iść do konserwatorium” pomyślał z pewnym rozdrażnieniem. „A ty Martin? Jesteś teraz zadowolony? Realizujesz swoje marzenia?” On zdecydowanie je spełniał. Wreszcie pozwolono mu grać, wreszcie dopuszczono go do głosu i nic innego nie miało znaczenia. Teraz już zupełnie przykuł uwagę gości, o czym świadczyły oklaski po każdym kolejnym numerze. Przez jedną chwilę było pięknie. Dokładnie tak, jak powinno być, jak zawsze pragnął, żeby było.
Wreszcie jednak poczuł, że nie ma nic więcej do powiedzenia, że wszystko, co chciał, zdołał już przekazać i równie dobrze wszyscy mogą iść do diabła i zostawić go w spokoju. Z tą myślą rozpoczął Etiudę Rewolucyjną i uderzając w klawisze patrzył, jak przed jego oczami rozpętuje się piekło.