Pieśń węży - Maria Dunkel

Najtaniej kupisz w:

Księgarnia MadBooks.pl

%

Średnia ocena % ze wszystkich recenzji

Pieśń węży – Maria Dunkel

Upadający monarchowie sprowadzają na swoich popleczników same nieszczęścia. Ren Maghar, jeden z dostojników imperium Kahru, niegdyś najpotężniejszy człowiek po królu, teraz musi wysługiwać się nowemu władcy, aby utrzymać rodzinę przy życiu.

Wplątany w polityczne intrygi, staje przed dylematem – pozostać pionkiem, czy wziąć los w swoje ręce. Jeśli wybierze pierwsze, zapewne przetrwa, choć jego los nie będzie różnić się od losu niewolnika. Jeśli wybierze to drugie, będzie musiał opanować ciągle zmieniające się zasady gry o władzę i poznać nowych, potężnych graczy.

Tam, gdzie nagrodą jest korona, utrzymanie głowy na karku graniczy z cudem.

Zemsta, intrygi, zwaśnione frakcje… Maria Dunkel czerpie z najlepszych wzorców gatunku. Osią wydarzeń jest walka o władzę: walka brudna, bezwzględna i krwawa. To nie świat romantycznych bohaterów i przeznaczenia zapisanego w gwiazdach, lecz historie ludzi zdradzonych, wykorzystanych, gotowych na wszystko. W grze, w której stawką jest korona, nie ma sentymentów i trwałych sojuszy, a polityczne ambicje ostudzić może jedynie rzeka krwi.
Jacek Wróbel,
autor bestsellerowych Cudów i Dziwów Mistrza Haxerlina

Autor: Maria Dunkel
Tytuł: Pieśń węży
Rok I wydania: 2017

Format: 12.5×19.5 cm
Liczba stron: 510

druk: ISBN 978-83-7995-042-3
ePub: ISBN 978-83-7995-043-0
mobi: ISBN 978-83-7995-044-7

Ceny sugerowane:
Oprawa miękka: 39,99 zł
ePub: 24,99 zł
mobi: 24,99 zł

 

 

 Maria DunkelMaria Dunkel

Rocznik 1993. Mieszka w Katowicach, obecnie pracuje jako programista. Lubi wiele rzeczy, przede wszystkim fantastykę, herbatę i wchłanianie zbędnych informacji. Interesuje się także Dalekim Wschodem i Skandynawią. Nie rozumie, jak można nie kochać zwierząt i sernika. Nie słodzi kawy.

Pisać zaczęła w wieku lat dwunastu, po lekturze Władcy Pierścieni. Nie przestała do dzisiaj, ma jedynie nadzieję, że wychodzi jej to lepiej. Laureatka kilku konkursów, mniej i bardziej istotnych. Zadebiutowała w Esensji w 2012, na papierze zaś rok później w „Fantastyce Wydaniu Specjalnym”. Publikowała także w „Fahrenheicie”, „QFancie”, „Szufladzie”, „Creatio Fantastica” i „Lost&Found Mega*zine”.

 

 

Najtaniej kupisz w:

Najtaniej kupisz w:

Księgarnia MadBooks.pl
 logoVirtualo
Publio_logo
Woblinkebookpoint
ebookoo
eplaton
MadBooks
Bookiatryk
Szortal
Polacy nie gęsi

Pieśń węży – Maria Dunkel

fragment

Pod murami Domu Pierwszych Zdobywców rozciągały się dzielnice nędzy. Przyklejone do siebie lepianki, szałasy ze szmat, rozwalone domy i zabłocone ulice zamieszkiwało miejskie robactwo. Żebracy, biedota, imigranci i złodzieje zakładali tam cuchnące gniazda, by nocami rozpełzać się na resztę miasta. Kiedyś panował tu względny porządek, ale królewski skarb przez ostatnie dwa lata cienko prządł i nie starczało już pieniędzy na finansowanie licznej straży miejskiej.

Maghar szedł przez śmierdzące zaułki, w których wrzało jak w ulu. Czuł się otępiały, jakby ktoś wypchał mu czaszkę watą. Wszystko było odrealnione, on sam reagował powoli. Próbował przypomnieć sobie, kiedy ostatnio spał, prawdziwie, dla wypoczynku, a nie dlatego, że wychylił o dzban za dużo. Nie dziś, nie wczoraj, chyba nawet nie przedwczoraj. Minął kilku mężczyzn w brudnych szmatach na grzbietach, którzy obsiedli skrzynie przed nędzną speluną z czerwoną latarnią nad wejściem. Kobieta z umorusaną twarzą i brudną chustą na włosach potrąciła go, prawie upuszczając pranie. Maghar wymamrotał przeprosiny i ruszył dalej. Banda dzieciaków, goniąc za skamlącym szczeniakiem, przewróciła jednookiego żebraka i popędziła dalej, ignorując ścigające ją przekleństwa.

Stanął przed starym, zrujnowanym zakładem lichwiarskim. Resztka szyldu pokrytego złotą emalią kołysała się niemrawo na jedynym ocalałym zawiasie. W oknach zostały strzaskane resztki szyb, dodatkowo zabito je od wewnątrz deskami. Na zniszczonych schodkach przed odrapanymi drzwiami siedział młokos z ciemnymi kłaczkami zarostu na twarzy i bawił się wielkim, zardzewiałym nożem.

– Chcę widzieć się ze Ślepcem – powiedział do niego Maghar.

– Chuja tam – odrzekł chłopak. – Jest zajęty.

Wyszczerzył w uśmiechu wybrakowane zęby i podrzucił nóż przed nosem przybysza, który złapał broń w locie, a chłopaka chwycił za ubranie i podniósł na nogi. Chamskie odpowiedzi były ostatnim, czego szukał.

– Chcę widzieć się ze Ślepcem – powtórzył łagodnie, przykładając smarkaczowi nóż do szyi. – Powiedz mu, że Ren Maghar przyszedł.

Chłopak wyrwał się gwałtownie, zostawiając mu w palcach strzęp brudnej, poprzecieranej koszuli, i wszedł chwiejnie po schodach. Utykał mocno, brakowało mu lewej stopy. Drzwi się zamknęły. Maghar obejrzał nóż i wsadził go do wysokiego, sznurowanego buta. Już dawno nauczył się, że broń zawsze się przydaje. Chociaż na nocne popijawy jej nie nosił, bo oskarżenie o morderstwo po pijaku byłoby ostatnim gwoździem do trumny jego zszarganej reputacji.

Wkrótce pojawiła się może dwunastoletnia dziewczynka, blondyneczka o słodkiej twarzy, ubrana w bardzo prostą, poplamioną i wyraźnie zszarganą sukienkę z burej wełny.

– Ślepiec cię przyjmie – oznajmiła wysokim głosikiem.

Maghar wszedł za nią do zakurzonego korytarza, cuchnącego kocim moczem i myszami. Zza uchylonych drzwi straszyły brudne, zagracone pomieszczenia, ale dziewczynka poprowadziła go do klapy w podłodze i po spiralnych schodach w dół, do piwnicy.

Tutaj wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż na parterze. W długim korytarzu z bielonymi ścianami wisiały wyblakłe obrazy i podniszczone arrasy. Za jedyne źródło światła służyła samotna lampa pod sufitem. Blondyneczka otwarła boczne drzwi i przepuściła Maghara w progu.

Duże pomieszczenie urządzono starannie i komfortowo. Miękkie leżanki, rzeźbione meble, krzesła z wysokimi poręczami, skóra pustynnego lwa – wszystko byłoby piękne, gdyby nie brud oraz ptaki. Te ostatnie wypełniały całą przestrzeń swą rozwrzeszczaną obecnością. Skakały na oparciu sofy, kreśliły koła pod sufitem, tłukły o ściany, dziobały meble, wrzeszczały, świergotały, pożerały rozsypane w licznych, otwartych klatkach nasiona. Ich odchody znaczyły bielą każdy skrawek mebli, pierze zalegało na podłodze. Był tutaj przerażony młokos bez stopy oraz dwóch osiłków o jasnej karnacji obcokrajowców, z krótkimi mieczami u pasów i puszystymi blond włosami. Wszyscy siedzieli na ziemi lub niskich pufach wokół ustawionego pod wielkim żyrandolem krzesła o pozłacanych poręczach, na którym rozparł się chuderlawy starzec, pomarszczony i niemal zupełnie łysy. Ptaki skakały po nim i podstawiały się pod pieszczotę wykręconych dłoni Starzec zwrócił na Maghara ślepe, błękitne oczy.

– Witaj, panie marszałku – zaskrzeczał.

Zaczął rechotać. Jego świta roześmiała się spolegliwie. Maghar jedynie uśmiechnął się pod nosem, pomimo bólu głowy, w który ten śmiech wbijał się jak taran. Nie zamierzał dać się sprowokować w tak prymitywny sposób. Wyciągnął z buta nóż i cisnął nim w Ślepca.

Ostrze wbiło się w oparcie krzesła dość daleko od głowy starca. Ten umilkł natychmiast. Jego przyboczni dobyli broni. Dziewczynka za plecami Maghara chwyciła opartą o ścianę kuszę.

– Tracisz celność – stwierdził Ślepiec. Wymacał nóż i wyszarpnął go zdecydowanym ruchem z aksamitnej poduszeczki w oparciu. – Była częścią twojego oficerskiego patentu? – Założył nogę na nogę. Spod otulających go koców wyjrzało blade, kościste kolano. Zleciała na nie ogromna, barwna papuga. – Co cię do mnie sprowadza? Zatęskniłeś za grobem?

– Uważaj. Mam jeszcze kilka noży lepiej wyważonych niż ten – skłamał były marszałek. – Straciłem stopień, ale działam na polecenie milicji i…

– Na pewno powiedziałeś wszystkim, gdzie się wybierasz – stwierdził Ślepiec, uśmiechając się paskudnie.

– Zostawiłem w sejfie list do komendanta Kasharpa, mojego starego przyjaciela. Wyjawiłem w nim wszystkie twoje tajemnice. Gdy wrócę cało do domu, spalę go w kominku. W przeciwnym razie moja siostra go znajdzie. – Maghar dalej łgał jak z nut. Otępienie nie pozwalało mu się za bardzo skupić, nie był więc pewien, czy wszystko, co mówi, trzyma się kupy. – Zawsze chętnie mi pomagałeś.

– Tak – przyznał Ślepiec. Pogłaskał papugę, która w odpowiedzi dziobnęła go w dłoń. – Gdy byłeś komendantem, zjawiałeś się otoczony najwierniejszymi ludźmi, miałeś władzę i moc sprawczą. – Wysunął z bezzębnych ust język i oblizał wargi. – Oddawałem ci mój towar w zamian za milczące pozwolenie na dalszy handel i cóż z tego mam? Straciłeś władzę, twój szantaż już nic nie znaczy. Nasz mały układ nigdy nie wyszedł na jaw. I już nie wyjdzie – dodał. – Nie jesteś głupcem. Nie zostawiłeś listu. Takie pismo zgubiłoby cię ostatecznie. Gdyby odkryto, że komendant milicji posiłkował się w czasie swojej pracy wiadomościami kupionymi od złodziei, morderców i ladacznic…

– Od Ślepca – sprostował Maghar. Pragnął paść na ziemię i wyć, a zamiast tego zmusił wypełniającą jego czaszkę watę do kolejnego wysiłku, zaś wyschnięte gardło do artykułowania racjonalnych wypowiedzi – który wyciąga te wiadomości ze złodziei, morderców i ladacznic, używając do tego watahy siepaczy. – Rozejrzał się za jakimś miejscem do siedzenia. Wreszcie wybrał niską pufę, poznaczoną, oczywiście, odchodami ptaków. – Obawiam się, że mnie nie doceniasz, staruszku. Moja reputacja legła w gruzach, gdy oskarżono mnie o królobójstwo. Nie mam nic do stracenia. Każ mnie zabić, a znajdą mój list. Wyrzuć mnie na bruk, a podam cię na tacy straży miejskiej i sędziom, którzy dobrze pamiętają o twoich dawnych morderstwach.

– Informacje za święty spokój, jak zwykle. – Ślepiec pokiwał łysą głową. – Jesteś okrutnym człowiekiem. Za bezcen wywlekasz ze mnie owoce ciężkiej pracy. – Westchnął ciężko. – Co chcesz wiedzieć?

Nareszcie do czegoś dochodzili. Maghar przymknął z ulgą oczy i wyrzucił z siebie dwa kluczowe słowa:

– Lochy Trolli.

– Ogromne więzienie – stwierdził skwapliwie Ślepiec. – Doprawdy, paskudne miejsce. Nie chciałbym tam skończyć.

– Nie udawaj durnia. Musisz wiedzieć, co tam się stało.

Ślepiec zachichotał.

– Itonoka, tak… ten człowiek spędzał dostojnikom sen z powiek, dopóki nie rozprawił się z nim Geshwank. Miał taką charyzmę, że w kilku słowach zjednywał sobie ludzi. Był świetnym komendantem, jeszcze lepszym marszałkiem Rady Stanu… i byłby doskonałym królem.

– Znałem go lepiej niż ty – przerwał Maghar. Chciał wrócić do domu, położyć się, pomyśleć, chociaż wtedy zacząłby wspominać ten straszny rok, a żal znów pchnąłby go w kierunku alkoholu. Sam nie wiedział, czego pragnie. – Mów do rzeczy.

Ślepiec westchnął ciężko.

– Itonoka uciekł – dodał bardziej rzeczowym tonem. Wyprostował się na swoim krześle, jakby nagle odmłodniał o kilka lat. – Uciekł i nikt tak naprawdę nie wie, w jaki sposób. Z pewnością miał pomoc z zewnątrz. Ktoś musiał pozabijać strażników, otworzyć drzwi jego celi i wyprowadzić go. – Ślepiec uniósł znacząco palec. – Pamiętaj, że to Lochy Trolli. Tamtejsi więźniowie nie grzeszą dobrą kondycją. Wątpię, czy Itonoka był w stanie przejść na własnych nogach więcej niż kilkanaście kroków.

– Czy muszę ciągnąć cię za język? – zniecierpliwił się Maghar. – Kto?

Ślepiec przez chwilę mlaskał, obracając językiem w bezzębnych ustach.

– Nie wiem – odrzekł wreszcie. – Żaden złodziejski cech nie chce się przyznać do włamania. Moi donosiciele nic nie wiedzą. Mówią tylko, że kurwa komendanta Lochów słyszała w czasie ataku strzały.

– Strzały? – powtórzył z ożywieniem były marszałek. To było coś. Trop, początek nici, rzecz, wobec której dojmujący ból głowy słabł. – Dlaczego milicja nic o tym nie wie?

Ślepiec podrapał się po spiczastym podbródku.

– Nie wie? – powtórzył. – Zastanów się, przyjacielu. Nasz najjaśniejszy król popełnia błąd za błędem. Brak mu dobrych doradców, a ci których ma prawdopodobnie chcą jego rychłej śmierci. To pijak. Odmawia Królestwu Ognia pomocy w przejęciu Półwyspu Kupieckiego. Odrzuca rękę panny Vashay Morweny, jednej z najszlachetniejszych dam spokrewnionej z dynastią Viseriyów. Nasi zachodni sąsiedzi i tak wykazali się godną podziwu cierpliwością. Jak odebraliby oskarżenie o uwolnienie więźnia politycznego? – Zawiesił głos. – No, ale ostatecznie wojsko Dzieci Ognia to nie jedyne oddziały na świecie mające dostęp do broni palnej – dodał.

– Nie?

– Nie – potwierdził Ślepiec. – Jest jeszcze Czerwona Żmija.

– Ten banita?

– Polityczny wyrzutek, taki sam jak Itonoka – sprostował Ślepiec. – On również dysponuje licznymi siłami. Rozbójnikami, nie regularnym wojskiem, ale jednak ludźmi steranymi w bojach. Mówią, że Czerwona Żmija ma ogromne wpływy wśród bogaczy Królestwa. Dlatego dysponuje karabinami, których tajemnicy Dzieci Ognia tak pilnie strzegą. Płaci za to słono, niemniej dzięki temu wyrósł przez lata na kogoś znajdującego się ponad prawem.

Kilka ptaków wszczęło bójkę nad rozsypanym na podłodze ziarnem. Wśród nich prym wiódł wielki kruk, wściekle dziobiąc barwne, egzotyczne papugi, które usiłowały odebrać mu łup. Skrzeki zwierząt wypełniły pomieszczenie.

– Oskarżasz Czerwoną Żmiję? – spytał wreszcie Maghar, stwierdziwszy, że w obecnym stanie nie wyciągnie żadnych sensownych wniosków z wypowiedzi Ślepca.

– Powinieneś nauczyć się czegoś o pochopnych sądach – zauważył starzec. – Czerwona Żmija dysponuje bronią palną, być może jako jedyny poza regularnym wojskiem Królestwa Ognia. Jest ambitny i całkiem prawdopodobne, że chciałby przejąć władzę w Królestwie. Jeżeli dobrze pamiętam, Itonoka miał podobne cele, zanim został skazany.

– To przez nie został skazany – przypomniał Maghar.

Ślepiec uśmiechnął się.

– Tak brzmi nieoficjalna wersja – potwierdził. – Przyznasz, że ci dwaj mają ze sobą wiele wspólnego. Z drugiej strony Itonoka nie jest głupcem. Wątpię, by jego jedynymi poplecznikami byli siepacze Żmii. Tylko dureń by im zaufał.

– Sądzisz, że Itonoka zaplanował własną ucieczkę? – spytał przybysz.

– Czy powiedziałem coś takiego?

– Wydajesz się przekonany, że ma jakiś konkretny plan działania.

Ślepiec westchnął ciężko.

– Wiesz, panie Maghar, że bez pana milicja się stoczyła? – zagadnął.

– Zauważyłem.

– Są głusi. Nic nie wiedzą. Rozumiem, że ty przez ostatni rok nie interesowałeś się zbieraniem wieści na własną rękę.

Maghar uśmiechnął się krzywo.

– Przez ostatni rok byłem przesłuchiwany, torturowany i zachęcany do przyznania się do czynu, którego nie popełniłem – odrzekł. – Zniosłem to wszystko tylko po to, żeby zostać okrzyknięty mordercą, którego nie powieszono z braku dowodów.

– Królobójcą – poprawił Ślepiec.

– Owszem.

– I nie przyszło ci do głowy, żeby zbierać i sprzedawać informacje? Nie przeżyłbyś długo, pozostawiony na pastwę losu. – Ślepiec zachichotał. – Utrzymuje cię rodzina siostry, prawda? Jak ona zareagowała na wieść o ucieczce Itonoki?

Gdyby Maghar rzeczywiście miał nóż, użyłby go teraz. Jak on śmiał, ten nędznik, ten kaleka, jak śmiał nawiązywać do wydarzeń tak bolesnych…

– Nie zmieniaj tematu – warknął.

Starzec zaśmiał się.

– Strzałka, kochanie, wciąż celujesz do niego z kuszy? – spytał. – Znam ten ton i wolałbym przeżyć. – Odchrząknął. Stadko małych, biało-niebieskich ptaków zleciało mu na ramię, po którym zaczęły skakać, trelując głośno. Ślepiec nie zwrócił na nie uwagi. – Znasz Brunera Tartoka, prawda? Dwa czy trzy miesiące temu była u niego kobieta nazywana Szczurzą Panią. Ten szmaciarz nie chciał mi powiedzieć, o czym rozmawiali. Idź, spytaj go o nią – zachęcił. – Milicja chyba o niej jeszcze nie słyszała.

– Co z tą kobietą?

– Spytaj Tartoka. On ci powie – powiedział ze znużeniem Ślepiec. – Ja mam już dosyć, poza tym nie wiem o niej zbyt wiele.

Maghar westchnął.

– Bruner Tartok? – powtórzył. – Wiesz, co on porabia?

– Wiem, że mieszka tam, gdzie dawniej – odrzekł starzec. – Idź już. Daj odpocząć biednemu kalece. Strzałka odprowadzi cię do drzwi.

 

Pieśń węży - Maria Dunkel