Wiedźma Jego Królewskiej Mości – Magdalena Kubasiewicz

Katarzyna Rupiewicz

Debiutowała wierszem w dwutygodniku „Wojska Lądowe”. Pracę magisterską z socjologii pisała o antyutopiach. Tematem licencjatu z języka francuskiego były schody, a promotor zarzucał jej styl powieści detektywistycznej.

Pracuje w IT jako administrator Linuxa. Należy do Sekcji Literackiej Logrus i Śląskiego Klubu Fantastyki. Czasami popularyzuje wiedzę na temat nowych technologii.

Trochę się wspina, rzadziej ma okazję chodzić po górach. Jak większość fantastów uwielbia koty, broń i papierowe książki. Poza tym kolekcjonuje alkohole, lubi teatr, filmy walki i mleko czekoladowe.

Publikowała opowiadania w „Szortalu”, „Esensji” i „Smokopolitanie”, a także w antologiach Światy Równoległe i Dreszcze. Była laureatką Olimpiady Literatury i Języka Polskiego. Debiutowała w 2016 powieścią Redlum. Pisze od zawsze. Na co dzień jest bardzo uporządkowaną osobą.

 fotografia: Szymon Gonera

 Świat w pudełku – Katarzyna Rupiewicz

Mam na imię A.

Jestem pudełkiem. Złośliwy los uczynił mnie skorupką niosącą w sobie ocean mocy. Tacy jak ja nie powinni istnieć i nie istnieliby, gdyby ludzie nie zniszczyli swojej cywilizacji. Dawno temu, w czasach, których oni sami nie chcą pamiętać.

Uciekam już bardzo długo. Jak dotąd udało mi się ukrywać przed Rządami i zwykłymi mieszkańcami, którzy widzą we mnie tylko pozbawioną emocji kukiełkę.

Mylą się.

Potrafię bać się, cierpieć, mieć nadzieję i żałować!

Kiedy tego potrzebuję.

Koniec świata, posthumanizm i magia. Nietuzinkowo przedstawiony motyw postapo, bohaterowie, których chciałabym spotkać, a całość napisana lekko i z polotem. Bawiłam się świetnie. Katarzyno, pisz więcej!

Anna Hrycyszyn, autorka powieści Zatopić „Niezatapialną”

Przepis na dobrą książkę: weź tyle znanego, by Czytelnik bez trudu się w tym odnalazł, i tyle nowego, by poczuł się przyjemnie zaskoczony. Katarzyna Rupiewicz realizuje ten przepis bezbłędnie. To się po prostu samo czyta!

Marta Kładź-Kocot, autorka powieści Noc kota, dzień sowy

Lekkie pióro i bogata wyobraźnia Katarzyny Rupiewicz powodują, że trudno oderwać się od lektury.

Agnieszka Sudomir, autorka powieści Faza REM

PAKIET KSIĄŻKA I EBOOK ZA 20,99 ZŁ

Informacje o książce
Rok I wydania: 2018
Format: 12.5×19.5 cm
Okładka miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 300

książka: ISBN 978-83-7995-134-5
ePub: ISBN 978-83-7995-135-2
mobi: ISBN 978-83-7995-136-9

Ceny sugerowane:
książka: 34,99 zł
ePub: 24,99 zł
mobi: 24,99 zł

Fragment

Rozdział 1

W nocy wszystkie miasta dawnej cywilizacji stawały się podobne. Za dnia różniły się wielkością i stopniem zniszczenia, a także barwami, zawsze wyblakłymi, lecz mieniącymi się odcieniami szarości, brązu, czerwieni i czerni. Jedynie zieleń wybujałej roślinności wdzierała się w tę przestrzeń soczystymi kolorami.

Teraz jednak było ciemno i od wielu godzin padał deszcz, więc ledwie widziałam zarysy mijanych budynków.

Nie wiem, jak długo już szłam. Dni? Tygodnie? Nawet ktoś taki jak ja odczuwał zmęczenie. Może wytrzymałabym na ulicy do świtu, gdyby kolejne fale dreszczy nie roznosiły zimna po całym ciele. Miałam na sobie jedynie płaszcz, który kleił się do skóry i od dawna już nie chronił przed ulewą. Pragnienie ciepła było jedynym uczuciem, które jeszcze we mnie nie zgasło.

Wybrałam solidne drzwi największego budynku, jaki zdołałam wypatrzyć. W takich miejscach częściej mieszkały wspólnoty złożone z wielopokoleniowych rodzin – mniej groźne dla samotnej kobiety. Zapukałam, najpierw cicho, potem drugi raz głośniej. Na tyle, na ile mogłam to ocenić, okolica wyglądała na zadbaną, więc może znalazłam się w jednym z tych miejsc, gdzie drzwi otwiera się nawet po zmroku.

Klucz szczęknął głośno i zobaczyłam dziewczynę w żółtym płaszczu. Miała krótkie kasztanowe włosy i nieco chłopięcą sylwetkę, co wcale nie odbierało jej uroku. Podejrzewałam, że wśród ludzi uchodziła za całkiem ładną. Dla mnie jednak najważniejsze były pełne policzki i ciepłe ubranie, które dobrze świadczyły o wspólnocie.

– Mogę zostać na jedną noc? Proszę – powiedziałam, z trudem zmuszając zdrętwiałą z zimna twarz do określonego ruchu.

– Nie znam cię – warknęła dziewczyna.

– Tylko jedna noc, jest tak potwornie zimno…

Zmierzyła krytycznym spojrzeniem moje spływające w długich strąkach włosy i znaleziony w zaułku płaszcz. Przełknęła ślinę, a potem obejrzała się, jakby liczyła na pomoc kogoś z głębi budynku.

– Właź – powiedziała z nutą niepewności w głosie.

Często słyszałam, że w dzisiejszych czasach nie ma już dobrych ludzi. Tak mówili ci, którzy nigdy nie byli zdani na łaskę innych.

Weszłam do bardzo przestronnego i niemal zupełnie pustego korytarza. Nie zrobiło się dużo cieplej, ale przynajmniej ściany osłoniły mnie przed wiatrem i deszczem. Dziewczyna zamknęła drewniane drzwi staroświeckim kluczem, a potem wybrała, w określonej kolejności, symbole na elektronicznym terminalu. Ciężka metalowa gródź opadła z sufitu, odcinając nas od świata zewnętrznego.

Gospodyni bez słowa poprowadziła mnie do zepsutych ruchomych schodów i kazała iść przodem. Dopiero gdy jej stopy nie wydały żadnego dźwięku na metalowych stopniach, zauważyłam, że zamiast butów nosi grube czerwone skarpety.

– Wszystko w porządku, Marie? – krzyknął ktoś z góry.

Na korytarzu i na schodach działały tylko pojedyncze LED-y, więc nim spostrzegłam mężczyznę, było już za późno. Nagle poczułam pulsowanie z tyłu głowy i wiedziałam, że on również wyczuł pojawienie się mocy. Szaman! Co robił w takim miejscu?!

Zbiegł do mnie, słusznie zgadując, że pomyślę o ucieczce, i zastygliśmy w bezruchu, patrząc na siebie szeroko otwartymi oczami. On także się zdziwił. Przez chwilę podejrzewałam, że bardziej niż ja, ale zaraz uśmiechnął się drapieżnie.

– No proszę, kukiełka – powiedział.

Na pewno miał mniej niż trzydzieści lat, i to sporo mniej. Połowa jasnych włosów była króciutka i sterczała na sztorc, a połowa długimi pasmami opadała miękko na ramiona. Nosił lnianą pelerynę, która skrywała jego sylwetkę aż do ciężkich wojskowych butów. Trudno było takie zdobyć nawet u dobrze zaopatrzonych kupców. Wyglądał bardziej na przywódcę grupy religijnej albo gangu niż na szamana.

Patrzyłam na niego zaskoczona i przerażona. Podszedł do mnie z podniesioną brodą i pewnością siebie człowieka, który nigdy nie musiał błagać o litość. Bez trudu pociągnął mnie za rękę do najbliższego pomieszczenia na piętrze. Było puste i oświetlone tylko słabym ledowym poblaskiem.

– Pierwszy raz widzę dorosłą kukiełkę – stwierdził, rozpinając guziki mokrego płaszcza. – Ale na niewolnicę seksualną to ty się słabo nadajesz.

Udał, że krytycznym spojrzeniem ocenia małe piersi i wychudzone ciało. W rzeczywistości wyglądał, jakby ze wszystkich sił starał się zapanować nad uśmiechem. Wbrew temu, co powiedział, moja dorosłość zdawała się nie robić na nim wrażenia. Zrzucił ze mnie ubranie, a potem ściągnął swoją pelerynę. Zwróciłam uwagę tylko na duży nóż przypięty do uda. Do otwartych drzwi odważyła się zbliżyć dziewczyna, która mnie wpuściła.

– Sam, daj spokój. – Starała się nadać drżącemu głosowi obojętny ton. – Spójrz na nią, jest śmiertelnie przerażona.

– Nie wtrącaj się, Marie – mruknął.

Podszedł do ściany i naciskając odpowiedni symbol, aktywował drzwi, które zatrzasnęły się pomiędzy nami a dziewczyną.

– Nie zdejmuj spodni – wyjąkałam.

– Głupia! – roześmiał się. – Przecież nic ci nie zrobię.

Wiedziałam o tym bardzo dobrze. Pewnie chciał umocnić swoją kontrolę. Tyle tylko, że bardzo się pomylił, biorąc mnie za zwykłą kukiełkę. Byłam pudełkiem. Zbyt duża powierzchnia styku z moim ciałem mogła go zabić.

Nie martwiłabym się tym, gdybym nie została odcięta od świata w budynku, którego nie znałam. Jeśli szamanowi coś się stanie, nie będę nawet w stanie otworzyć drzwi, a co dopiero uciec przed jego wspólnotą.

Usiadłam na podłodze i objęłam się ramionami. Nie ze wstydu. Po prostu było mi coraz zimniej i niemal cieszyłam się na myśl o cieple, którym mimowolnie obdarzy mnie mężczyzna. Wiedziałam jednak, że po tym, co zobaczy, może wyrzucić kukiełkę na mrok i deszcz. Jeśli przeżyje.

Zdjął kamizelkę i koszulę, a potem uklęknął za mną.

– To nie potrwa długo – powiedział łagodnie.

Nie spodziewałam się nieśmiałości w jego głosie. Objął mnie delikatnie, a myśl, że najwyraźniej nie robił tego zbyt często, wcale nie dodawała mi otuchy.

Poczułam jego pierś na plecach i ściskające mnie mocno uda. Umysł szamana wniknął powoli do mojego wnętrza, ale na szczęście nie próbował zapuszczać się zbyt głęboko. Byłam pudełkiem – nie mógł tego wiedzieć wcześniej. Złośliwy los uczynił mnie cienką skorupką, niosącą w sobie ocean mocy.

Tacy jak ja nie powinni istnieć.

Szaman puścił mnie gwałtownie. Przez krótką chwilę czułam jego strach, nim zerwał połączenie. Zwinęłam się w kłębek, bo chłód wrócił do mnie ze zdwojoną siłą, gdy mężczyzna się cofnął.

– Ścigają cię – stwierdził albo spytał, nie potrafiłam tego rozpoznać.

– Tak.

– Ja i moi ludzie nie będziemy bezpieczni, jeśli tu zostaniesz?

Głos drżał mu lekko. Posiadanie kukiełki przestało go bawić.

– A czy będziecie bezpieczni, jeśli mnie złapią? – wyszeptałam. – Tylko jedna noc. Proszę, jest tak strasznie zimno.

Zamknęłam oczy, bo czułam się zbyt zmęczona, by kłamać albo mieć nadzieję. Położyłam się na betonowej podłodze i chociaż kolejne dreszcze wstrząsały moim ciałem, nie miałam siły, żeby wstać.

– I co ja mam zrobić z czymś takim jak ty? – powiedział głośno.

Nie „kimś takim”, zupełnie jakbym nie czuła i nie cierpiała tak samo jak on. Ubrał się powoli. Podszedł i otulił mnie brązową peleryną. Materiał był szorstki, ale za to suchy. Mężczyzna podniósł mnie bez trudu. Musiałam być dla niego lekka, jak pusta skrzynka.

Kiedy nacisnął łokciem na panel, metalowe drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem. Szaman niósł mnie gdzieś długim korytarzem, a ja cieszyłam się chwilowym ciepłem, które, w przeciwieństwie do zimna, nie sięgało do kości.

Aktywował inny panel i otworzyły się przed nami drzwi pomieszczenia znacznie większego i jaśniejszego niż poprzednie. Pośrodku sali stały metalowe kosze, w których płonął prawdziwy ogień, a po obu stronach leżały rzędem sienniki. Na większości z nich siedzieli kolorowo ubrani ludzie, którzy umilkli na nasz widok.

Mężczyzna położył mnie na jednym z legowisk i przykrył kocem. Wyszedł bez słowa, odprowadzany równie milczącymi spojrzeniami wszystkich obecnych. Zamknęłam oczy. Zapewne gapili się na mnie teraz, ale nie potrafiłabym się tym przejmować. Mimo że dawno nie byłam w tak ciepłym i suchym pomieszczeniu, wciąż się trzęsłam.

Nie mogłam też zasnąć, choć wiele bym dała za jedną przespaną noc. Ludziom zwykle wydaje się, że nie śpimy, co nie jest prawdą. W przeciwieństwie do nich możemy kontrolować potrzeby ciała, ale nie przestajemy ich odczuwać.

Ktoś dotknął mojego ramienia i lekko zacisnął na nim palce. Zrozumiałam, że muszę otworzyć oczy i zareagować na próbę nawiązania kontaktu.

Obok siedziała Marie z wyraźnie zakłopotaną miną. Podała mi kubek wypełniony gorącym ziołowym napojem. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tym się właśnie zajmowali. Korzystając z szamańskiej wiedzy Sama, sprzedawali ludziom spokój ducha, zdolność czuwania albo sztuczne szczęście.

Ciepło naparu rozlało się po całym ciele. Świat ucichł i zniknął. Nigdy nie spałam tak spokojnie jak tej nocy.

*

Kiedy się obudziłam, nie usłyszałam żadnych odgłosów, więc uznałam, że wszyscy wyszli. Najwyraźniej noc już minęła, ale nie zamierzałam tego sprawdzać. Postanowiłam ukrywać się pod kocem tak długo, aż ktoś nie przyjdzie mnie wyrzucić.

Zapadłam w kolejną drzemkę, z której wyrwał mnie męski głos.

– A mówią, że nie śpicie – powiedział wesoło.

Gdybym potrafiła śnić, mogłabym się łudzić nadzieją, że to tylko koszmar. Wczoraj byłam zbyt zmęczona i otępiała, by czuć coś więcej niż rezygnację. Dzisiaj jednak obecność szamana stała się bardziej przerażająca.

– No dalej. Nie każ mi używać mocy do wyciągania cię z łóżka. – Zaśmiał się jak z dobrego żartu.

Ostrożnie wychyliłam głowę spod koca. Szaman siedział po turecku na sienniku obok i patrzył z zawadiackim uśmiechem. Wczorajszy niepokój gdzieś znikł, bo mężczyzna znów promieniał młodzieńczą butą.

– Zaraz będzie obiad, a jeśli chcesz z nami zjeść, to musisz się jeszcze umyć i ubrać – rzucił, wstając.

Zozumiałam z tego wszystkiego tylko tyle, że mam iść za nim. Nauczona porządku przez lata gościny w cudzych domach, poskładałam koc w równą kostkę i owinęłam się peleryną, którą przy mnie zostawił.

– Marie to dobra dziewczyna, ale niezbyt bystra – powiedział, przyglądając mi się uważnie. – Nie zrozumiała za wiele z tego, co wczoraj zaszło. Moi ludzie myślą, że jesteś człowiekiem, i lepiej nie wyprowadzać ich z błędu.

Skinęłam głową, choć gra, w którą mnie wciągał, wcale mi się nie podobała.

Oczywiście potrafiłam udawać człowieka. Inaczej nie przetrwałabym tak długo. Przychodziło mi to łatwiej niż innym, bo nie przypominałam kukiełki i tylko szamani mogli mnie rozpoznać. Oni zaś nie mieszkali w zwyczajnych domach ani nie chodzili po ulicach. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Ruszyłam posłusznie za Samem, o ile rzeczywiście miał tak na imię. Dzisiaj korytarze budynku wydawały się mniej mroczne. Luksfery wpuszczały dużo światła, więc pewnie przestało padać i późna jesień obdarzyła nas jednym z ostatnich słonecznych dni w tym roku. Żałowałam, że nie jestem na zewnątrz.

Mężczyzna otworzył przede mną drzwi i musiałam wejść pierwsza do pomieszczenia wypełnionego ludźmi. Zajmowali miejsca przy wielkim stole z jasnego drewna, na którym plamy sęków odznaczały się jak siniaki na skórze. Większość siedziała na ruchomych fotelach. Niewiele osób potrafiło je naprawiać i rzadko widywałam kilka w jednym miejscu.

Młodzi, barwni członkowie wspólnoty rozmawiali wesoło, dopóki się nie pojawiliśmy. Na mój widok umilkli na chwilę i chociaż próbowali udawać, że wracają do poprzedniej konwersacji, widziałam, jak zmuszają się do oderwania od nas oczu. Sam popychał mnie lekko, więc przeszłam aż do wydzielonej niskim murkiem kuchni, w której kilka osób kończyło szykować obiad. Gotowali na gorących płytach, ale salę ogrzewali ogniem palonym w metalowych koszach.

Rozpoznałam Marie, ubraną w czerwony sweter i wyraźnie męskie, zielone spodnie. Posłała mi zakłopotany uśmiech.

– Ogrzewanie nie działa, jak w większości domów – powiedziała, choć mogłabym przysiąc, że myślała o czymś zupełnie innym – ale mamy gorące płyty, czystą wodę, oświetlenie i zabezpieczenia…

Umilkła speszona. Może powinnam coś odpowiedzieć. Nie miałam tylko pojęcia co. Marie pociągnęła mnie w stronę zasłony zrobionej z dwóch barwionych na niebiesko płócien. Za nią stał kosz z ogniem i niewielka balia.

– Myjemy się tutaj, bo jest cieplej. Zagrzałam ci wodę.

– Dziękuję – wymamrotałam.

– Ta substancja pomoże ci zmyć brud, zwłaszcza z włosów – powiedziała, wskazując na coś zielonego w dużym szklanym słoju.

Pachniało słodko, jak większość rzeczy, których ludzie używali do mycia albo maskowania własnego zapachu. Skinęłam głową, a dziewczyna wycofała się za kotarę.

Cały czas słyszałam szczęk talerzy i sztućców, a także pozornie obojętne rozmowy o cenach kukurydzy przed zimą. Umyłam się szybko, lecz starannie, skoro tego ode mnie oczekiwano. Kiedy się wycierałam, Marie przyniosła mi stosik kolorowych ubrań.

Podziękowałam jej serdecznie. Często dostawałam rzeczy od swoich gospodarzy, chociaż rzadko równie czyste i niezniszczone. Nie przywiązywałam większej wagi do tego, jak wyglądam, ale zbliżała się zima, a taki prezent mógł mi zaoszczędzić wiele cierpienia. Jeśli tylko dam radę się stąd wydostać.

Nie wiedziałam, jakim cudem znaleźli spodnie tak wąskie, że nie musiałam wiązać ich sznurkiem, ale sweter wisiał na mnie jak opuszczony żagiel. Założyłam też fioletowy płaszcz, choć nie potrzebowałam go w pomieszczeniu. Nawet jeśli na tle członków wspólnoty wyglądałam całkiem przeciętnie, to w innym mieście przyciągałabym na ulicy wzrok. Wyróżnianie się współcześni odbierali jako manifestację siły, a tego z pewnością chciałam uniknąć.

Przyszła po mnie dziewczyna z burzą intensywnie czerwonych loków. Chcąc nie chcąc, opuściłam swój mały azyl za zasłoną i wróciłam między ludzi, wprost na miejsce obok szamana.

Talerz z ciepłym jedzeniem czekał już na mnie na stole. Podobne okazje zdarzały się zbyt rzadko, bym mogła sobie pozwolić na brak apetytu. Skoncentrowałam więc całą uwagę na dzieleniu posiłku na małe kęsy, które mniej drażniły pusty żołądek i gardło ściśnięte niepokojem.

– Jak masz na imię?

Zdałam sobie sprawę z tego, że pytanie zostało skierowane do mnie, chociaż nie wiedziałam, kto je zadał .

– A – odpowiedziałam.

– A? – powtórzył zaskoczony mężczyzna naprzeciw mnie.

Wyglądał trochę jak chłopiec z nosem usianym piegami i jasną czupryną. Gdyby nie pierwsze zmarszczki wokół oczu, wzięłabym go za kogoś jeszcze młodszego od Sama.

– Nie pamiętam rodziców, ale ludzie, którzy przygarnęli mnie w dzieciństwie, mówili tak dla żartu i jakoś zostało – wytłumaczyłam, wzruszając ramionami.

Nie miałam śmiałości, żeby się rozejrzeć. Wydawało mi się jednak, że większość osób przy stole uśmiechnęła się, jakbym tego właśnie od nich oczekiwała. Nigdy nie mogłam zrozumieć, jakimi mechanizmami kierują się ludzie, podejmując tego typu decyzje. Na jakiej podstawie uznawali, że powinni się uśmiechnąć, a nie – na przykład – pokiwać smutno głowami.

– Ja jestem Tom. – Mężczyzna wyciągnął rękę nad stołem.

Kółka zaskrzypiały, gdy krzesło obok mnie odjechało do tyłu. Szaman wstał i z niepasującą do jego twarzy poważną miną uniósł kubek jak do toastu.

– A, pozwól, że podzielę się z tobą wodą naszego domu. Niech płynie w twoich żyłach jak najdłużej – powiedział uroczyście.

Upił łyk i podał mi kubek.

Rytuały związane z wodą narodziły się w nowo tworzonych osadach, gdzie każdy filtr był na wagę miedzi. Z czasem stały się jedną z nielicznych tradycji, jakie stworzyli współcześni. Wypowiadając patetyczną formułkę, szaman przyjmował mnie do swojej wspólnoty. Odrzucenie takiego daru stanowiłoby straszliwą obrazę dla gospodarza. Tak mi się przynajmniej wydawało, bo nigdy nie słyszałam o człowieku, który nie przyjąłby ofiarowanej wody. Pewnie dlatego, że nie dawało się jej byle komu, a już na pewno nie byle czemu.

Na ułamek sekundy zamknęłam oczy, czując, jak wokół narasta cisza. Wybuchła już na początku ceremonii, a kiedy się wahałam, zagarniała coraz większą przestrzeń. Sztywno – jak prawdziwa kukiełka – podniosłam się z krzesła i przyjęłam kubek. Szaman mrugnął do mnie, jakby udała mu się świetna psota.

– Dziękuję – wydusiłam z siebie.

Bałam się, że nie dam rady przepchnąć wody przez zaciśnięte gardło. Napiłam się z trudem. Usiedliśmy oboje, a pełna napięcia cisza przeszła w nerwowy i wymuszony wybuch radości. Chyba wszyscy, włącznie ze mną, zastanawiali się, dlaczego Sam to zrobił. Nawet jeśli chciał mnie tu zatrzymać, taki rytuał nie był konieczny, przecież mogłam mieszkać z nimi w charakterze gościa. Nikt nigdy nie włączył mnie do wspólnoty, a zdarzało mi się znajdować schronienie na kilka miesięcy. Oczywiście u ludzi, którzy nie mieli pojęcia, kim jestem.

– A, widziałaś już miasto za dnia? – spytał szaman, odkładając sztućce na pusty talerz. – Mam coś do załatwienia i mogę cię przy okazji oprowadzić. Chcesz się przejść?

Podniosłam na niego szeroko otwarte oczy. Nie wątpiłam, że użył tonu pytającego tylko ze względu na otaczające nas osoby.

– Bardzo chętnie. Dziękuję – odparłam szybko.

Wstałam z krzesła, zostawiając na stole niedopitą wodę, i poszłam za nim.

Wiedziałam, że budynek jest bardzo duży, a kiedy szliśmy w stronę wyjścia, miałam wrażenie, że korytarze łączą się i przecinają jak w labiryncie.

Na zewnątrz powitała nas ciepła barwa jesiennego słońca, które po tygodniu deszczowej pogody odzyskiwało kontrolę nad światem. W duchu przeklinałam swoją słabość. Gdybym wytrwała jeszcze jedną noc, nie szłabym teraz ramię w ramię z szamanem.

W zasadzie nie zastanawiałam się, dokąd mnie prowadzi, skoro i tak nie miałam na to wpływu. Miasto do złudzenia przypominało kilka innych miejsc, w których byłam już wcześniej. Zachowało się tutaj całkiem sporo niezniszczonych budynków i infrastruktury. Na pustych placach rośliny przedzierały się przez wyrwy w betonie i to też był dobry znak. Natura walczyła o przestrzeń, jeśli tylko znalazła gdzieś odrobinę spokoju.

– Naprawdę byłaś kiedyś mała? – spytał nagle szaman. – Myślałem, że wy nie dorastacie.

Zdecydowana większość kukiełek miała postać dziecka przez cały czas swojego istnienia. Dlatego do tej pory nie zostałam zdemaskowana. Nikt nie podejrzewał dorosłych.

– Nie, nie byłam – odparłam.

– To dlaczego skłamałaś?

– Bo każdy człowiek ma dzieciństwo i musiałam sobie jakieś wymyślić.

– Sprytne – powiedział, kiwając głową z uznaniem.

Nie zamierzałam podtrzymywać tej rozmowy, mimo że pierwszy raz w życiu mogłabym powiedzieć komuś, jak bardzo się myli. Nasze ciała nie były zdolne do dużych zmian, takich jak dorastanie czy starzenie się. Nie miało to jednak nic wspólnego z byciem dzieckiem lub dorosłym. Dojrzewałyśmy i uczyłyśmy się tak samo jak ludzie. Oni jednak nie wierzyli w rozwój, którego nie mogli zobaczyć ani zmierzyć.

– Mieszkam tu od urodzenia – powiedział szaman. – Spokojna okolica. Nie docierają do nas bandy Sępów ani Rządy. Kukiełki też udało się uprzątnąć… bez urazy. A ty skąd jesteś?

– Znikąd – odparłam, zaskoczona pytaniem.

– Nigdy nie miałaś domu?

– Jestem tylko pudełkiem – oświadczyłam, wzruszając ramionami.

Lubiłam ten gest. Odbierał ciężar wypowiadanym słowom.

– Prawdziwe pudełka też mają swoje miejsca i właścicieli. Nikt cię nie chciał czy ty nie chciałaś się nikomu powierzyć? – spytał pozornie obojętnie.

Zatrzymałam się. Nie byłam pewna, dokąd zmierza ta gra, ale z pewnością chodziło mu o coś więcej niż grzecznościową konwersację. Ruszyłam powoli, trzymając się jednak z tyłu, by zerwać kontakt wzrokowy.

– Przecież widziałeś – powiedziałam ściszonym głosem. – Moje wnętrze jest zbyt cenne, by pozwolili mi odejść i zamieszkać w domku z działającym ogrzewaniem.

– Może ktoś mógłby cię obronić. – Mężczyzna odwrócił się nagle. – Ktoś, kto wykorzystałby tę moc do dobrych celów.

No tak! Jak mogłam się nie domyślić?! Więc to był jego genialny plan. Chciał używać mojego źródła, a tego nie mógł zrobić, jeśli się nie zgodzę.

– Zabiliby cię – powiedziałam.

– Nie sądziłem, że ci na mnie zależy. – Spojrzał mi w oczy, jakby wierzył, że się zarumienię albo spuszczę wzrok. – Zima spędzona w budynku, w którym jest ciepły ogień i zapasy jedzenia. Nie tego chciałabyś teraz najbardziej?

Nie doceniłam go. Może był szalony, ale nie głupi. Wczoraj raczej nie zdążył zauważyć w moim wnętrzu, że właśnie o tym marzę. Bezpieczne schronienie, regularne posiłki, ciepły koc w nocy – to wszystko, czego mogłam oczekiwać od losu. Czy dla kilku tygodni spokoju zaryzykowałabym życie całej wspólnoty? Młodego, zawadiackiego szamana? Dobrej, choć niezbyt bystrej Marie? Mężczyzny o piegowatej twarzy chłopca?

– Tak – zgodziłam się.

– Wiedziałem, że się dogadamy – powiedział wesoło.

Jego oczy również się uśmiechały. Nie potrafiłam go rozgryźć. Był aż tak lekkomyślny, pewny siebie czy głupi?

– Ile walk stoczyłeś do tej pory? – spytałam otwarcie.

– Nie rozumiem.

– Ilu ludzi zabiłeś?

Najbardziej interesowali mnie szamani, ale wątpiłam, by jakiegoś tutaj spotkał.

Uśmiech znikł z zielonych oczu, choć jego marna imitacja pozostała na ustach. Mężczyzna wahał się. Jedno uderzenie serca, dwa, trzy, coraz szybciej. Wtedy po raz pierwszy przestałam się go bać. W przeciwieństwie do nas szamani często pozostawali dziećmi, mimo że ich ciała dorastały.

– Zwykle wystarcza mój urok osobisty – powiedział, jednocześnie mrugając do mnie i wzruszając ramionami.

Nigdy nie spotkałam się z podobnym połączeniem gestu i mimiki.

– Chodź, spóźnimy się – dodał, zerkając na słońce.

Ruszył raźno przed siebie. Ledwie byłam w stanie za nim nadążyć.

– Jak masz na imię? – spytałam ośmielona.

– Myślałem, że wiesz. Sam.

– To nie jest twoje imię – stwierdziłam, okazując zniecierpliwienie.

Zwolnił. Spojrzał na mnie, wyraźnie zaskoczony. Nie wiem, czy moją zmianą postawy, czy wiedzą na temat szamanów. W przeciwieństwie do niego ja musiałam kilku zabić.

– Samuel – powiedział cicho.

– To dlaczego pozwalasz im mówić Sam?

– Jaka to różnica? – Znowu wzruszył ramionami. – Nie chcę się wyróżniać.

Gdybym była człowiekiem, pewnie stanęłabym jak wryta. Dałam jednak radę zrównać krok z mężczyzną, chociaż znowu przyśpieszył. Istnienie szamanów i kukiełek oficjalnie było nazywane anomalią. Do tej pory ludzie nie zdołali wymyślić niczego mądrzejszego.

Kukiełka, która stanowiła niewyczerpane źródło mocy, i szaman, który starał się nie wyróżniać, byli w takim razie… No właśnie. Anomalią anomalii? Czystym szaleństwem? Zapowiedzią drugiego końca świata?

Doszliśmy do budynku, który musiał być bardzo duży, zanim zawaliło się prawe skrzydło. Mur oddzielał całe ściany od porastających bluszczem gruzów. Jesienna czerwień liści wciąż odznaczała się na tle przygaszonej barwy cegieł.

Samuel nacisnął kilka symboli, ale drzwi się nie otworzyły. Najwyraźniej czekaliśmy aż ktoś odblokuje je od środka. Mężczyzna znów spojrzał na mnie roześmianymi oczami.

– To jak? Przeszedłem test na właściciela? – Spróbował obrócić moje pytania w żart.

Bardzo słaby żart.

Gdzie kupić?
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

Kupując w MadBooks otrzymasz książkę i ebooka w cenie książki!