Ahsan Ridha Hassan
Rocznik ’88. Pisarz młodego pokolenia, Polak o irackich korzeniach.
Według krytyków tym, co scala jego pisanie jest dystans, ironia i czułość wobec bohaterów, która przypomina twórczość Etgara Kereta czy Kurta Vonneguta. Ukończył z wyróżnieniem Kurs Kreatywnego Pisania Miasta Literatury UNESCO.
Z wykształcenia prawnik. Mieszka w Krakowie. Kota posiada.
Strona autorska:
www.ahsanridhahassan.pl
Trupojad i dziewczyna – Ahsan Ridha Hassan
Czarny Kot przebiegł Adrianie drogę. Kiedy go zobaczyła i spojrzała w kocie ślepia, straciła kontrolę nad kierownicą i swoim życiem. Skończyło się to śmiertelnym wypadkiem. No, prawie śmiertelnym.
Obudziła się w tajemniczym świecie, który wydawał się utkany z mitów, baśni, legend i snów. Kraków leżący w tej rzeczywistości jest miastem podobnym, lecz innym niż ten, który zapamiętała. Nad miastem króluje potężny Monastyr, zamieszkiwany przez kapłanów i morloqów. Adriana spotyka przerażających władców miasta, diabolicznego Konsyliarza, legenadarnego Kostucha, a nawet Śmierć i Jej Uczennicę. Wszyscy oni jednak boją się jej, gdyż Adriana jest w tym świecie Panią Klątwą, istotą o niezmierzonej mocy.
Adriana podejmuje się rozwiązania tajemnicy Trupojada, który terroryzuje miasto. Za przewodnika ma jedynie Czarnego Kota.
Rozrywka w najlepszym wydaniu. Subtelna groza namalowana niezwykle wyrazistymi, wręcz plastycznymi opisami. Akcja pędząca na złamanie karku. A w tle Kraków, który od dzisiaj nie będzie już taki jak dotychczas. Chociaż przede wszystkim „Trupojad i dziewczyna” jest zręcznie utkaną baśnią o potędze miłości. Przeczytałem jednym tchem.
Rafał Cuprjak, autor Po drugiej stronie, Mamusiu przecież byłam grzeczna
PAKIET KSIĄŻKA I EBOOK ZA 20,99 ZŁ
Informacje o książce
Rok I wydania: 2017
Format: 12.5×19.5 cm
Liczba stron: 342
druk: ISBN 978-83-7995-077-5
ePub: ISBN 978-83-7995-078-2
mobi: ISBN 978-83-7995-079-9
audiobook online: 978-83-7995-244-1
Ceny sugerowane:
oprawa miękka: 34,99 zł
ePub: 24,99 zł
mobi: 24,99 zł
audiobook online: 34,99 zł
Fragment
Rozdział 2 Chowaniec
Ada śniła, a przynajmniej wszystko na to wskazywało. Była w pełni sprawna. Stała na szczycie pagórka, spoglądając na skąpane w słońcu miasto. Po niebie leniwie sunęły białe obłoki. Ciepły wiatr musnął twarz dziewczyny i Ada odgadła, że musi być późna jesień. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że pagórek, na którym stoi, to słynny Kopiec, a w tym mieście spędziła całe życie. Ale wszystko, jak to w snach bywa, było nieco inne, bardziej tajemnicze i niepokojące. Najpierw Ada zwróciła uwagę na niezwykle soczyste kolory. Dostrzegła duże lampiony zawieszone nad miastem, lekko wirujące na wietrze. Unosiły się na wysokości kilkuset metrów, przymocowane do ziemi srebrnymi sznurami. Przypominały przeźroczyste namioty cyrkowe, wypełnione świetlistą cieczą. Ciecz, mieniąca się jak rtęć, falowała leniwie, przelewając się z jednego końca lampionu do drugiego.
Adrianna zauważyła, że okolica wygląda nieco inaczej niż w rzeczywistości. Miasto otaczały lasy, na polach zalegała gęsta mgła, rozbłyskująca ruchomymi punktami światła, które przywodziły na myśl robaczki świętojańskie. Nie było asfaltowych dróg, autostrad ani licznych osiedli.
Część miasta wyglądała, jakby Ada cofnęła się w czasie o kilkaset lat. Zamek Królewski, Rynek, kościół z trębaczem, Kazimierz, Podgórze, Rynek Dębnicki, błonia, Wisła i prawie wszystkie kamienice, biurowce i stadiony pozostały bez zmian. Jednak niektóre domy zamiast dachówek miały strzechy, kilka ulic wyłożono kocimi łbami, brakowało części domów, w ich miejscu stały budynki z czerwonej cegły. Nie było też słynnego balonu koło Zamku, który wynosił turystów wysoko w niebo. Samochody i tramwaje ustąpiły miejsca powozom konnym.
Adrianna zdała sobie sprawę, że również ona się zmieniła. Poza tym, że odzyskała pełną sprawność, nie miała już na sobie szpitalnego ubrania, tylko długą do kolan suknię koloru indygo, wyszywaną szafranowymi gwiazdami. Jej ręce aż po łokcie okrywały rękawiczki wykonane z jagnięcej skóry, pasujące do szkarłatnych oficerek. Strój w ogóle nie utrudniał ruchów, co więcej, Ada poczuła się bardzo dostojnie.
Kiedy ponownie powiał ciepły jesienny wiatr, włosy dziewczyny zafalowały. Zdała sobie sprawę, że zmieniły kolor: z czarnego na złoty. Nie jasny ani ciemny blond – lśniły jak wypełniony złotem garniec na drugim końcu tęczy.
Na szyi miała srebrny łańcuszek – wisiał na nim kryształowy flakonik, a w jego wnętrzu migotała bladozłotym blaskiem ta sama ciecz, która znajdowała się w lampionach. Fascynowała i jednocześnie niepokoiła dziewczynę.
Ada postanowiła otworzyć flakon. Już sięgała do niego dłonią, kiedy usłyszała za plecami znajomy głos.
– Nie robiłbym tego, Pani Klątwo.
Odwróciła się. Stał za nią kot. Przyglądał się jej od dłuższej chwili. I wcale nie zdziwiła się, że gadał. W snach często tak jest.
– To ty – powiedziała, a własny głos wydał się jej trochę dziwny. Nie był cichy i nieśmiały, a wysoki, melodyjny i mocny.
– Tak, Pani Klątwo, obudziłem Panią wedle dyspozycji. Moje uszanowanie. – Ukłonił się, nisko schylając łebek.
– Jak to obudziłeś? Przecież to wszystko sen.
Kot pokręcił głową.
– Widzę, że nic Pani nie pamięta. Jak zawsze, chociaż tym razem był to bardzo długi sen. W takim razie przyjmijmy, że ta rzeczywistość jest snem. A ja jestem Pani Kotem, przez duże „K”. Będę Pani przewodnikiem do czasu, aż wszystko sobie Pani przypomni. A teraz ruszajmy do Patrycjusza. Mamy tajemnicę do rozwikłania, a któż lepiej wydziera serce sekretom od Pani Klątwy? Ruszajmy. – Zachęcił ruchem łapy.
– Ale… – oponowała Ada. – Wyjaśnij mi kilka rzeczy.
– Nie ma czasu na wyjaśnienia – przerwał Kot. – Wszędzie czają się wrogowie, wszędzie są oczy i pazury, a tajemnicę trzeba rozwikłać. Musimy odnaleźć małą Lilkę.
– No dobrze – dziewczyna uległa. – Zanim ruszymy, powiedz mi, jak mam się do ciebie zwracać? Kocie? Przewodniku?
– Chowaniec – powiedział Kot. – Moje imię to Chowaniec.
– Chowaniec? Ładne.
– Czy możemy już ruszać, Pani?
– Jeszcze jedno. – Pokręciła głową. – Nie musisz zwracać się do mnie per „pani”.
– To wielki zaszczyt. – Kot ponownie się ukłonił, a potem ruszyli w dół Kopca, który podczas rozmowy zmalał do rozmiarów zwykłego pagórka, porośniętego dziką trawą.
*
Szli w dół ścieżki, w stronę miasta. Ona i on. Ada i Kot. Pani Klątwa i Chowaniec.
Adrianna ze zdumieniem przyglądała się okolicy, którą tak dobrze znała. Kiedyś biegała samotnie w górę Kopca i z powrotem. Wszystko było niby takie samo, a jednak inne. Domom wyrosły drewniane okiennice, ceglane kominy się poskręcały, płoty wykrzywiły i obrosły mchem, konary leśnych drzew przybrały dziwaczne, zgarbione kształty. Część krzewów pokryła się obficie czerwonymi jagodami i fioletowymi kwiatami, wreszcie dzwonki dzwoniły na wietrze cichym szeptem, przywodząc na myśl pełen melancholii taniec leśnych elfów. W oddali pojawiały się macki gęstej mgły, która zalegała w mrocznym sercu lasu. Ada całkowicie naturalnie przyjmowała nowy punkt widzenia, oswajała obcość tego miejsca i zaczynała się do niego przyzwyczajać.
Podczas marszu, jak na ciekawską osobę przystało, zadawała pytania, co irytowało czarnego przewodnika, który szybkim krokiem dwóch par łap prowadził ją wzdłuż ciemnego lasu.
– Dlaczego stanąłeś wtedy na torze?
– Miałem cię obudzić.
– Nie mogłeś tego zrobić inaczej? Przecież jestem teraz w strasznym stanie.
– Nie jesteś, obudziłaś się. Zapomnij o tamtym.
– Jak to się obudziłam? Przecież mówiłeś, że to jest sen. I wiem o tym – dodała, ale z mniejszym przekonaniem niż wcześniej, na pagórku, którego prawdziwej nazwy już nie pamiętała.
Kot, nie przerywając marszu, pokręcił głową.
– Dlaczego nazywasz mnie Panią Klątwą – drążyła dalej dziewczyna – zamiast używać mojego imienia? – Próbowała sobie przypomnieć. – Tego… innego.
– Tutaj nosisz to właśnie miano. – Chowaniec tłumaczył cierpliwie, ale w jego głosie słychać było irytację.
– Dlaczego właściwie tu jestem?
– Już tłumaczyłem.
– Mógłbyś mi przypomnieć?
Tego było za wiele. Kot zatrzymał się i spojrzał w górę ze zmrużonymi gniewnie oczami.
– Słuchaj… – prychnął. – Skoro już pozwoliłaś zwracać się do siebie bezpośrednio, czy mogę teraz wyrazić swoje zdanie?
– Oczywiście – zgodziła się, nieświadoma tego, że nigdy, przenigdy nie powinno się dawać Kotom możliwości mówienia tego, co naprawdę myślą. Koty są wyrachowane i bezlitośnie cyniczne. A przynajmniej ten Kot taki był.
– Jestem poirytowany – oświadczył.
– Jak to?
– Ciągle tylko pytania i pytania, jakbym nie miał innych rzeczy na głowie – prychnął. – Powtórzę jeszcze raz. Ale będzie to raz ostatni, potem sobie pójdę, a ty staniesz się zbędna i znowu zapadniesz w sen. Nie obchodzą mnie sprawy Pań Klątw, Septimusów, Tercytów i morloqów. Zgodziłem się zostać przewodnikiem, a to wielka odpowiedzialność. I niebezpieczeństwo, zwłaszcza u boku Pani Klątwy. – Podkreślił ostatnie zdanie. Dziewczyna nie rozumiała zbyt wiele, ale zdała sobie sprawę, że nierozważnie byłoby dalej drążyć temat.
– Patrycjusz miał córkę, która zaginęła. Prawdopodobnie jest teraz Stygnącą. Twoim zadaniem jest rozwikłanie tajemnicy, wyjaśnienie, co się stało. – Chowaniec zatrzymał się wpół zdania, zamyślił, a potem dodał: – Kocia intuicja podpowiada mi, że z tej małej tajemnicy wyłoni się Duża Tajemnica. Ale dalsze wydarzenia pokażą, z czym mamy do czynienia.
– Rozumiem.
– Możemy ruszać czy masz jeszcze jakieś pytania? – powiedział, siląc się na uprzejmość. Uśmiechnął się, pokazując białe kły i zmrużył żółte ślepia.
– Jedno, ostatnie – powiedziała i szybko dodała – obiecuję.
Uśmiech zniknął.
– Gdzie ja właściwie jestem? Przecież to jest… – z trudem szukała w pamięci nazwy – …moje miasto, ale nie do końca.
– Nieważne, gdzie jesteś. Ważne, kim jesteś. – Zgrabnie uprzedził pytanie. – Nazywasz się Pani Klątwa. I tylko to się liczy.
Dziewczyna próbowała sobie przypomnieć swoje prawdziwe imię, ale nie była w stanie. Traciła pamięć na rzecz, jak jej się zdawało, innych wspomnień. Była Panią Klątwą. Teraz to był jej jedyny punkt oparcia.
Kiedy tak stali, nagle w mrokach lasu coś się poruszyło. Dziewczyna dostrzegła cień. I błysk spojrzenia. Zmrużone oczy w kolorze jadeitu przypatrywały jej się badawczo. Cień szybko rozpłynął się we mgle.
– Jesteśmy obserwowani – wyjaśnił Chowaniec. – Od początku. Twoja obecność jest, delikatnie mówiąc, niemile widziana przez niektórych. Dlatego nie możemy się zatrzymywać. – Ponaglił łapą i ruszył, a Pani Klątwa podążyła za nim. – Jak mówiłem, wrogowie czają się wszędzie, a ostatnio pojawiło się coś jeszcze. Coś bardzo niepokojącego.
Dziewczyna przemilczała nasuwające się na myśl pytanie. Doszła do wniosku, że chociaż znajduje się we śnie, w bardzo realnym śnie, lepiej nie drażnić przewodnika. Postanowiła popłynąć z nurtem wydarzeń i zobaczyć, co się stanie. Być może niedługo się obudzi.
Zaczęły się nad nią gromadzić czarne chmury. W oddali błysnęło.
*
Od dłuższego czasu szli w milczeniu. Nie-Ada próbowała zrozumieć, co dzieje się z otaczającą rzeczywistością, jednak wysiłki poszły na marne. Z niemą fascynacją obserwowała niepokojące zmiany. Ulica, którą właśnie zmierzali do domu Patrycjusza, miała swoją nazwę. Nie-Ada widziała litery, układające się w słowo „Piastowska”, ale kiedy znowu się im przyjrzała, dostrzegała jedynie znaki w obcym języku. A potem wszystko uległo rozmyciu i nie było już tabliczki. Doświadczała stanu podobnego jak wtedy, kiedy jako mała dziewczynka jeździła pociągiem. Patrzyła w szybę, widziała swoje odbicie, ale kiedy spojrzała głębiej, dalej, nie była już w stanie skoncentrować się na obrazie własnej twarzy, widziała tylko mijane pola, budynki oraz wciąż zmieniającą się okolicę. Tak właśnie było teraz, gdy przed jej oczami ze znajomego miasta wyłaniało się nie-miasto.
Z każdym mrugnięciem jeden świat znikał na rzecz drugiego, tego zza okna. A może był to świat odbicia? Tego nie wiedziała.
Asfalt pokrył się kocimi łbami, budynki spuchły lub wystrzeliły w górę, kominy wyrosły i poskręcały się, dachówki zmieniły się w strzechy, dziesięciopiętrowce zmalały, pokryła je cegła, samochody poznikały, pojawiły się powozy. Nawet ludzie, których mijała, idąc wraz z Kotem ulicami, zmieniali się błyskawicznie: grupa studentów, niby ta sama, za jednym mrugnięciem przeobraziła się w grupę żaków, biznesmeni w kupców, kelnerki w karczmarki, zabiegany tłum w zabiegany motłoch, kolorowi pracownicy działów reklamy i public relations w nawoływaczy w kolorowych czapach z piórami, rozwrzeszczane bachory w rozwrzeszczane latorośle o zasmarkanych nosach, prawnicy w garbatych włóczęgów o długich, haczykowatych nosach i kaczym chodzie, a rozpuszczona bananowa młodzież w kałużę. Tylko urzędnicy i żebracy za bardzo się nie zmienili.
– Fascynujące! – Dziewczyna aż jęknęła z wrażenia. Kot rzucił jej spojrzenie pełne politowania, więc dalej szła już za nim w milczeniu.
Wszystkich tych ludzi łączyła jedna rzecz: na szyi mieli zawieszone fiolki wypełnione cieczą, takie same jak ta, którą miała nie-Ada. Zazwyczaj jednak różniły się one od siebie wielkością, a ciecz kolorem. Dzieci nosiły małe fiolki ze srebrzystym płynem, dorośli nieco większe, z bladozłotym lub rtęciowo-srebrzystym. Niektórzy z nich mieli fiolki większe od innych, bardziej złociste. Fiolki dwojga żaków, objętych w miłosnym uścisku, były zaróżowione, za to u żebraków czarne i prawie puste, a u prawników zmienno-kolorowe. Jej fiolka była bardzo duża w porównaniu z innymi i mieniła się teraz czystym złotem. Dziewczyna zauważyła też, że kiedy w mijanej właśnie karczmie kupcy zamawiali gąsior wina, z ich fiolek ubywała niewielka ilość cieczy. Wszyscy kłaniali się dziewczynie grzecznie i z szacunkiem, by zaraz oddalić się w pośpiechu w przeciwną stronę.
– Kocie, czy oni się mnie boją? – spytała szeptem nie-Adrianna.
– Tak. I słusznie. – Chowaniec odpowiedział swoim głębokim, kocim basem. – Jesteś Panią Klątwą, wyrywasz serca tajemnicom. Każdy ma swoje tajemnice. Myślę, że już rozumiesz?
– Rozumiem – kiwnęła głową. – Rozumiem doskonale.
– A tymczasem… – Chowaniec obwieścił głośniej – …dotarliśmy do celu. – Zatrzymał się. – To tu.
Przed nimi wyrosła strzelista kamienica, ogrodzona wysokim płotem. Porastał go beżowy kolczasty bluszcz oraz kwiaty, których płatki miały na krawędziach rzędy ostrych jak szpilki zębów. Nie-Ada chciała dotknąć kwiatu i sprawdzić, co się stanie, ale ubiegła ją wyjątkowo tłusta mucha. Trzask! Dziewczyna odruchowo cofnęła dłoń.
Stali przed bramą, a nad nimi górowały dwa budzące grozę gargulce. Na pierwszy rzut oka przypominały plastyczny materiał zalany płynnym kamieniem, który potem zastygł. Jednak tym plastycznym materiałem były ludzkie ciała. Zszyte ze sobą metalową nicią korpusy i kończyny przypominały dzieło krawca-sadysty, który stworzył nieregularną, pełną ekspresji i trwogi parodię ludzkiego organizmu. Głowy należały do niemowlaków, z czół wyrastały rogi. Rzeźby miały bardzo nieprzyjemne spojrzenie. Te oczy nie mogły należeć do dzieci, musiały to być wyłupane wcześniej oczy seryjnych morderców. Obydwie kamienne głowy skierowały budzące odrazę spojrzenia w stronę przybyszów.
– Patrycjusz już na was czeka – oświadczyły oba głosy równocześnie. Nie-Adrianna wzdrygnęła się. Głosy gładko wpłynęły do jej głowy – oślizgły ton, wydobywający się z tych kamiennych gardeł, budził skojarzenia z grobem, wilgocią i potępieniem. Brama otworzyła się. Ujrzeli ścieżkę prowadzącą ku mahoniowym drzwiom. Po obu stronach ścieżki ciągnęły się dwa rzędy pięknych frezji, za którymi znajdował się najwspanialszy ogród, jaki nie-Ada kiedykolwiek widziała. Były tam wszystkie znane jej rodzaje kwiatów: od rozmaitych gatunków róż, stokrotek, bławatków, astrów, krwawników, aksamitek, cynii, sasanek, fiołków, dzwonków, surfinii, śniedków, kaczeńców, skalniaków, zawilców, wrzosów, tojadów − aż po rośliny tak dziwne, że na pewno nie mogły należeć do świata, z którego pochodziła nie-Ada. Miała ochotę podejść i powąchać pierwszy okaz z brzegu, różę wielkości jej głowy.
– Nie zbaczaj ze ścieżki – ostrzegł Kot. – Idziemy prosto do drzwi.
Pani Klątwa usłuchała. W głębi siebie czuła, że ten piękny obraz skrywa pod sobą coś bardzo nieprzyjemnego. Nie chciała sprawdzać, co – mucha i kamienne gargulce przekonały ją, że nie warto.
Ruszyli wprost do domu Patrycjusza.