Wanda – Witold Jabłoński
Dawno, dawno temu, w czasach, które zaginęły już w pomroce dziejów nad ziemiami Polan zawisła śmiertelna groźba.
W krwawych bojach z Niemcami Wanda traci najlepsze przyjaciółki. Walki są niezwykle zażarte i szczęście częściej sprzyja najeźdźcom. Piast zostaje ciężko ranny, a Ziemowit w jednym dniu traci ukochaną, gród i wojów. Królestwo staje na krawędzi całkowitej zagłady. Rzepicha zmuszona jest więc paktować z okrutnym i podstępnym Świętopełkiem, władcą Wielkiej Morawy.
Czy sprostają wszystkim przeciwnościom losu i ocalą ojczyznę? Jaka jest cena przetrwania i czy są gotowi ją zapłacić?
Oto kolejna odsłona okrutnej słowiańskiej sagi o bogach, półbogach i bohaterach.
Czy ojczyzna Polan przetrwa?
Informacja o książce
Seria: Saga słowiańska, tom 3
Rok I wydania: 2021
Format: 12.5×19.5 cm
Okładka miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 274
książka: ISBN 978-83-7995-480-3
ebook: ISBN 978-83-7995-481-0
Ceny sugerowane:
książka: 39,99 zł
ebook: 29,99 zł
Fragment
1
WANDA PO DRUGIEJ STRONIE TAFLI
Oto kolejna opowieść Wędrowca, zapamiętana i powtarzana przez młodych guślarczyków:
Wanda doskonale wiedziała, jak zdolną czarodziejką jest jej ciotka, Rzepicha, toteż we właściwej chwili poprosiła ją o pomoc. To właśnie żona Piasta wyczarowała z wodnej bańki szklaną kulę, w której nieposkromiona księżniczka znalazła wreszcie spokój i bezpieczne schronienie. Spoczęła w bursztynowej łodzi wymoszczonej mchem i wodorostami, pogrążona w głębokim śnie, odcinającym ją całkiem skutecznie od bezładnego, gorączkowego życia na powierzchni.
Kula znajdowała się, zgodnie z życzeniem Wandy, na dnie górskiego jeziora. Zwano je Morskim Okiem, miało bowiem czarodziejski podziemny tunel łączący górską nieckę z Wisłą, a poprzez rzekę nawet z dalekim morzem. Z podwodnych włości swego dziadka, Wisława, sprowadziła groźne rusałki o wężowych ogonach, które dniem i nocą strzegły jej głęboko ukrytego leża. Dlaczego po latach życia wypełnionego walką i innymi przygodami niezłomna wojowniczka zapragnęła ciszy w wodnej ostoi? Czemu sama skazała siebie na los samotnicy?
Wyjaśnię wam to, lecz najpierw opowiem, jakie sny nękały ją w owym zaciszu.
W nieprzytomnych marzeniach często jawiła się jej postać niemieckiego zalotnika, Rutgera. Wspominała, jak kusił ją podczas uczty:
– Chyba jesteśmy bratnie dusze! Moglibyśmy uciec razem w świat, ja i ty: młodzi, silni, niezwyciężeni. Wojownik i wojowniczka. Równi sobie i niezależni, związani pokrewieństwem dusz i braterstwem broni. Budzący strach i zachwyt w kolejnych podbijanych ludach…
Wanda sama przed sobą musiała przyznać, że słowa wędrownego wojownika zrobiły na niej silne wrażenie. Oczyma wyobraźni widziała, jak oboje przemierzają świat, złączeni nierozerwalnymi więzami miłości, przyjaźni, braterstwa…
Cóż z tego, skoro Niemiec okazał się tylko złudnym przebraniem mrocznego władcy, Popiela. Gdy uciekła przed nim w nurty Wisły, zamordował jej matkę, Welindę. Czy czuła się winna tej śmierci? Raczej nie, skoro Welinda sprowadziła czarownika na Wawel, by podporządkować sobie niesforną córkę i tym samym ściągnęła na obie nieszczęście.
W sennych majakach widziała, co by się stało, gdyby wtedy uległa pokusie: była w nich kukłą księcia ciemności, bezwolnie spełniającą jego najgorsze zachcianki. Niewiele brakowało, a wuj Piast nie uniknąłby równie złej doli; dzielny i sprytny wywinął się jednak i podobnie jak ona skrył się na dnie Wisły. Był to wtedy jedyny sposób, by uchronić się przed potęgą ciemnych mocy. Nie miała zatem poczucia winy.
A jednak, gdy wracały echa tamtych dni, serce przytłaczał bolesny ciężar, podobny do tego, jaki odczuwała, gdy Popiel uwięził ją wraz z oddziałami Wiślan pod grubą lodową taflą. Wanda i jej wojownicy starali się przebić na powierzchnię, tłukąc w pokrywę włóczniami i mieczami, lecz nadaremnie. W końcu wodnych wojów zmogło nieludzkie zmęczenie i legli na rzecznym dnie jak ryby tknięte przyduchą. Aż nadszedł dzień, który wszystko odmienił. Przez mlecznobiałą warstwę i stężałe wody przebił się do nich zew złotego rogu. Tęgie mrozy prysnęły znad wód, a lodowa tarcza się rozpadła. Wanda wraz z Samożonkami i armią wodników ruszyła na ostatni bój z Popielem.
W wielkiej bitwie na brzegu Gopła Wanda powaliła straszliwego żmija, spełniając w ten sposób przepowiednię, a zjednoczone siły ludzi, wodników i skrzatów zwyciężyły zastępy ciemności. Popiel i Jaga zginęli zalani chmarą zbuntowanych gryzoni pod gruzami stołpu, zwanego odtąd Mysią Wieżą. Z czasem ta ruina stała się dla ludu wymowną pamiątką obalonej wszechwładzy.
Przez pięć lat ziemie Polan i Wiślan zażywały względnego spokoju, a księżniczka zaprawiała w boju swoje wojowniczki w wodnej twierdzy Dziewinie. Mroczne cienie krążyły jednak wciąż nad ziemiami Słowian, zatruwając serca i dusze miejscowych watażków czy obcych najeźdźców…
Na progu lata Piast zaprosił Wandę do Gniezna z prośbą o wsparcie. Przybyła niezwłocznie wraz z Samożonkami, zawsze gotowa wspomóc przyrodniego brata. Na wyprawę wzięła ze sobą starych, wypróbowanych przyjaciół: Rudawkę, swoją prawą rękę w drużynie, oraz Wdę i Szaleja z ich córeczką Włastą. Ta najbardziej się napraszała i nie sposób jej było odmówić, bo choć zaledwie dwunastoletnia, już się zapowiadała na znakomitą łuczniczkę, w czym miała się szkolić pod okiem starszych rusałek. Potrafiła raz za razem wystrzelić jedenaście strzał, dopiero wtedy słabła jej ręka. Jej ojciec, najprzystojniejszy z wodników, niegdyś ozdoba wawelskiego dworu i ulubieniec księżnej Welindy, cieszył się niezmiennie wielkim poważaniem wśród wiślańskich wojów. Został ich wodzem po tym, jak sędziwy kneź Wisław wycofał się ze sprawowania władzy nad rzecznym ludem.
Gdy tylko posiłki Wiślan stanęły u gnieźnieńskich bram, Piast przywitał je godnie i zwołał naradę na wewnętrznym zamkowym dziedzińcu. Oznajmił przybyszom powód nagłego wezwania. Zastrzegł od razu, że nie czyniłby tego, gdyby sytuacja nie była jego zdaniem poważna.
Od jakiegoś czasu chłopi z pobliskich wiosek skarżyli się, że znikają dziewczęta, najpiękniejsze kwiaty polańskiej niwy. Zdarzało się to, gdy odprawiały na brzegach rzek dziewicze obrzędy, szykując się do nadchodzącej Kupały, lub gdy pracowały same w polu. Nie znaleziono żadnych śladów krwi ani strzępów odzieży, które mogłyby świadczyć o atakach leśnych bestii czy obcych gwałtowników, po prostu ginęły bez śladu. Do tej pory zgłoszono dziesięć takich zaginięć. Wysłani w te okolice zwiadowcy i drużynnicy nie zdołali niczego wytropić, aczkolwiek dowiedzieli się, że w widłach Warty i Noteci, gdzie obie rzeki łączą się i płyną razem do Odry, widziano woliński statek, który wkrótce przepadł w wyjątkowo gęstych o tej porze roku nadrzecznych mgłach.
– To było właśnie powodem mojego wezwania – wyjaśnił Piast. – Skoro są w to zamieszani wolińscy łowcy niewolników, sprawa wygląda nieciekawie. Wolin to potężny i bogaty gród, wiecznie potrzebujący świeżych rąk do pracy w porcie nad Dziwną i młodych dziewcząt dla uciechy bogatych kupców oraz żeglarzy w portowych tawernach. Gród panuje niepodzielnie nad ujściem Odry i mamy z nim dobre stosunki handlowe, toteż nie chciałbym wszczynać otwartej wojny z powodu paru zaginionych dziewek. Bronią go nordyjscy najemnicy, bitni i bezlitośni, uchodzący za niezwyciężonych. Rezydują w miejskiej warowni, jak dotąd niezdobytej, którą zowią Jumne. Walka z nimi byłaby krwawa i trudna, nam zaś nie przyniosłaby wielkich korzyści, nawet gdyby udało się odbić porwane dziewczęta. Nie mogę jednak pozwolić, by obce zbiry panoszyły się na naszych ziemiach, a moim obowiązkiem jest ochraniać poddanych – dodał zasępiony.
– Wszystko to jednak wygląda bardzo dziwnie – zauważyła Wanda, marszcząc czoło. – Handlarze niewolników nie działają skrycie. Jawnie dokonują zbrojnych wypadów i porwań, siejąc postrach wśród wieśniaków, albo przebiegle namawiają ojców zbyt licznych, a przez to biednych rodzin, by pozbyli się nadmiaru potomstwa. O ile wiem, nie odważali się dotychczas zapuszczać tak głęboko na ziemie Polan i ograniczali się do osad nad dolną Odrą. Wygląda to na jakąś z góry zaplanowaną operację, lecz jej sens trudno pojąć. A do tego jeszcze ta gęsta mgła, w której zniknął statek…
– Muszą mieć ze sobą bojowego czarownika, co wielce mnie niepokoi – odparł kneź Polan. – To też niezwyczajne. Masz rację, zwykli łowcy niewolnic tak nie postępują. Mamy do czynienia z nieznanym przeciwnikiem, działającym w sposób, którego nie umiem pojąć ani przewidzieć. I właśnie dlatego wezwałem ciebie, siostro, wraz z twymi Samożonkami. Moi wojowie dobrzy są w walce na suchym lądzie, ale nie mają pojęcia o wodnych czarach. Nikt lepiej od was nie wytropi śladu pisanego na wodzie, nie zbada sprawy równie głęboko i nie znajdzie rozwiązania choćby na samym dnie. Na pewno dopomogą wam także miejscowe rzeczne boginki – podsunął z nadzieją.
– Bez wątpienia zasięgniemy u nich języka – przytaknęła ochoczo. – Możemy ruszać natychmiast, jeśli taka twa wola, bracie.
– Strasznie jesteś chyża, siostrzyczko! – orzekł Piast półżartem. – Ledwo przyjechałaś i już chcesz się oddalić? Zawsze ten sam niespokojny duch! Dawno się nie widzieliśmy, nie gwarzyliśmy przy dzbanie piwa… Skoro wrogowie czają się wciąż w pobliżu, polując na kolejne dziewczyny, na pewno wam nie umkną. Rzepicha czeka we dworze z wieczerzą i nie wybaczyłaby mi, gdybym was puścił bez należnej gościny. Posilcie się, odsapnijcie, wyśpijcie, a pójdziecie jutro z nowymi siłami.
– Dobrze, wyruszymy skoro świt – zgodziła się wojowniczka.
– I to rozumiem! – rzekł jej brat z zadowoleniem.
Podczas narady na dachu dworzyszcza przysiadł kruk. Czyszcząc dziobem skrzydło, łypał co rusz okiem na władcę Polan i wojowniczkę, jakby przysłuchiwał się ich rozmowie. Można było odnieść wrażenie, że doskonale rozumie, o czym mówią ludzie na dole. W pewnym momencie zwrócili na niego uwagę strażnicy i zaczęli dla żartu ciskać weń kamykami, a nawet niedbale szyć strzałami, by spłoszyć ścierwojada, który nie wiedzieć czemu zabłąkał się do ludzkiej siedziby.
Czarny ptak zakrakał, jak gdyby urażony takim traktowaniem, i niezwłocznie odleciał w stronę zachodzącego słońca. Dostrzegłszy to, Piast pomyślał, że jeśli był czyimś zaczarowanym szpiegiem, pocieszające jest chociaż, że podczas rozmowy z Wandą nie omówili wszystkich szczegółów planowanej na jutro wyprawy. Prędko otrząsnął się z tych ponurych przeczuć i wszedł wraz z siostrą do sali biesiadnej.
Kruk obniżył lot nad widłami Warty i Noteci, gdzie znajdował się drakkar wolińskich najemników, okryty gęstym woalem mgły nieprzejrzystej dla zwykłych ludzi. Przysiadł na smoczym łbie rzeźby dziobowej i skontrolował sytuację.
Najbliżej niego spoczywał, wsparty plecami o maszt, uśpiony młody jarl Olaf, okryty niedźwiedzią szubą, którą przywiózł z Rusi. Dalej zaległa pokotem reszta jego drużyny, ułożona wokół żelaznego trójnogu z żarzącym się węglem drzewnym, noc bowiem była zimna. Porwane dziewczyny leżały w części rufowej, spętane, ale nietknięte, gdyż jako dziewice były podwójnie cenne. Wtulone w siebie nawzajem, spały głęboko, napojone specjalnym wywarem, przygotowanym wcześniej przez czarownika.
Przekonawszy się, że wszystko przebiega zgodnie z planem, kruk zakrakał z cicha, co przypominało starcze chrząknięcie.
Młody wódz ocknął się i wzdrygnął mimowolnie na widok formującej się z gęstych cieni zakapturzonej postaci w czarnej opończy.
– Uff! – wymamrotał, otrząsając się z resztek snu. – Wciąż mnie przeraża, gdy zjawiasz się w taki sposób.
– Mógłbyś się już przyzwyczaić – zaszeptał chrapliwie czarownik. – Z dziewczynami nie było kłopotów?
– Żadnych – oznajmił wiking, szczerząc zęby. – Dzięki twoim ziołom śpią jak spite, nie wiedząc, co je czeka. A ty jakie masz wieści? – zaciekawił się zaraz.
– Kneź Piast wezwał swoją siostrę i jej wojowniczki, by odszukały i odbiły z niewoli skradzione dziewki – powiadomił go chłodno mag.
– Wojowniczki? – Olaf parsknął śmiechem. – Tutejszy konung musi gonić w piętkę, skoro wysyła na nas baby!
– Nie lekceważyłbym ich – ostrzegł czarownik. – To waleczne rusałki. Przewodzi im Wanda, nieposkromiona księżniczka, której żaden mąż dotąd nie sprostał.
– Dam sobie z nią radę – odparł dumnie najemnik. – Gdy wojowałem na Rusi, zwali mnie Oleg Niedźwiedź.
– Obyś się nie mylił. Jeśli ją pokonasz, zyskasz sławę wielkiego jarla.
– Też mi powód do sławy: zniewolić dziewczynę – rzucił lekceważąco młodzian. – Każdy chłop to potrafi. Ja sam nieraz…
– Wanda to nie byle dziewucha zza płota – przerwał mu mag w pół słowa, nie porzucając jednak chłodnego tonu. – Ona i jej Samożonki są niczym wasze walkirie. Będziesz sławny jak Zygfryd, kiedy pokonał Brunhildę. Ale to dalsza sprawa. Na razie trafi w wasze ręce równie łakomy kąsek – zapewnił. – Sprawię, że jutro rano zabłąka się tutaj najmłodsza z drużyny, dzielna łuczniczka Własta. Kiedy pojmiecie małą, księżniczka z pewnością podąży jej tropem i tak czy inaczej wpadnie w nasze sidła.
Olaf uniósł w zdziwieniu jasne brwi.
– Wcześniej mówiłeś, żeby wszystko załatwić po cichu. Zaatakowanie siostry konunga to jak wezwanie do wojny. Nie lepiej się stąd zabierać i odpłynąć ze zdobyczą? W Wolinie dostaniemy za te urodne dziewki wysoką cenę…
– Co, strach cię obleciał przed waleczną Wiślanką? – odparł zgryźliwie czarodziej. – Wolisz łatwiejszy łup?
– Wiesz dobrze, żem nieustraszony, dlatego mnie wybrałeś – rzekł wiking z urazą. – Nie rozumiem tylko, czemu ci tak zależy akurat na tych dziewkach. Tego kwiatu jest pół światu…
– Nie zawracaj sobie tym głowy – zbył go tamten. – Bogowie żądają świeżej, dziewiczej krwi, aby Wolin stał się prawdziwą potęgą. Wanda i jej wychowanka będą piękną zdobyczą na większą chwałę miasta. Tyle masz wiedzieć i nie pytaj o więcej…
Szeptali tak ze sobą niemal do rana, aż wreszcie Olaf zbudził wojów i poprowadził ich na ostatnie łowy.