Żmije
Magdalena Lewandowska i Małgorzata Lewandowska
Pierwsza misja młodej Witii Daboru odniosła pełen sukces. Odnowiony sojusz z Żeglarzami z wysp Trogen nie tylko wzmocnił pozycję Witii, ale również przyniósł nadzieję na osłabienie niepokonanej do tej pory potęgi Cesarstwa Hemaru. Droga do tronu, do odzyskania władzy w Daborze wydaje się stać otworem. Wydaje się…
Noc Dnia – zaćmienie słońca, przewidziane mądrością Zaświatów – przyniosła zupełnie nieprzewidziane konsekwencje. Obudziła siły, o których wszyscy, włączając w to zielarki i rezydujące w Zaświatach przodkinie, zapomnieli. Siły, których nikt nie brał pod uwagę. Siły ciemności i chaosu, siły przedwiecznych żywiołów: moc zdradliwej i podstępnej jak żmija Alwiny oraz moc demonów daborskiej ziemi.
Długo wyczekiwana kontynuacja „Drzewa wspomnień” to porywająca opowieść o przyjaźni, zdradzie, sile tradycji i cenie zapomnienia.
CZY MŁODA WITIA POKONA ALWINĘ?
Informacja o książce
Seria: Witia, tom 2
Rok I wydania: 2021
Format: 12.5×19.5 cm
Liczba stron: 500
książka: ISBN 978-83-7995-552-7
ebook: ISBN 978-83-7995-553-4
Ceny sugerowane:
książka: 39,99 zł
ebook: 29,99 zł
Fragment
Rozdział 1
(…) bogowie zlitowali się nad swoim ludem i cudem Nowego Słońca wiarę w lepszy los na nowo obudzili.
Wojan z Chłodnej, „Kroniki Daboru”
Trybaldzki port pękał w szwach. Po wodach rzeki Bryt sunęły wypełnione towarami statki, prowadzone przez łodzie pilotów. Obie strony rzeki jeżyły się masztami i różnej wielkości dźwigami. Wozy, skrzynie i wory pełne rozładowywanych dóbr wypełniały nabrzeża rojące się od kupców, żeglarzy, tragarzy, podróżnych, żebraków, złodziei i wszelkiej maści szczurów portowych. Pozornie chaotyczny zamęt nadzorowany był przez licznych noszących wysokie, fioletowe kapelusze urzędników trybaldzkiego kapitanatu.
Veit Astholm, książę Lobardii, stał przy szeroko otwartym oknie swojej prywatnej komnaty, obserwując ruchliwy port.
— Jakieś wypadki? — zapytał, nie odwracając wzroku od rzeki.
— Nic poważnego — odparł Rikkert Kluger, osobisty sekretarz księcia. — Paru zabitych, jakieś złamane kości. Żadnych uszkodzonych statków czy nabrzeży.
Veit skinął głową, zadowolony. Jak przewidywał, wojna z Daborem ożywiła ruch przez lobardzkie porty i zwiększyła znacznie zyski z handlu. Dzięki rozbójniczym bandom grasującym po ziemiach kraju Witii daborskie trakty były w większości nieprzejezdne. Spławianie towarów stało się jedynym bezpiecznym sposobem transportu. Według nadchodzących z Daboru raportów rzeki były tam tak zatłoczone, że ładunki czekały w magazynach tygodniami. Kupcy woleli stracić część zysku i rozładować towar w Lobardii, niż płacić krocie w opłatach składowych.
Niestety, Veit nie przewidział, jak bardzo nasili się ruch przez porty księstwa. W ciągu ostatnich trzech lat w samym Trybaldzie obroty zwiększyły się niemal dziesięciokrotnie. Szybko okazało się, że infrastruktura portu nad rzeką Bryt nie jest przystosowana do przyjęcia tak wielu jednostek pływających. Tylko zeszłego lata zdarzyło się kilkanaście poważnych wypadków. Jeden z nich spowodował całkowite zniszczenie statku i przewożonych towarów. Kupcy ze zrozumiałych powodów byli wściekli i winili pilotów, piloci winili głupotę i chciwość kupców, a obie strony obwiniały kapitanat portu. Aby ułagodzić kupców, Veit z własnej kiesy wypłacił im hojne odszkodowania. By ułagodzić pilotów, książę ustanowił system nagród za bezwypadkowe przeprowadzanie statków przez rzekę. Aby zachęcić kapitanat do bardziej wydajnej pracy, nałożył na urzędników kary za niedotrzymywanie terminów i uszkodzenia towarów. Jak do tej pory system się sprawdzał, jednakże Veit nie łudził się, że problem zatłoczonego portu został rozwiązany. Trzeba było myśleć, głupi — wyrzucał sobie, obserwując zgiełk panujący na nabrzeżu. — Przygotować się. Wykopać kanały, uregulować brzegi, osadę nową założyć…
— Może jezioro wykopać? Jak w Sławie. Albo kanały? — zastanawiał się na głos.
Rikkert Kluger w zamyśleniu przygryzł koniec rysika.
— Trudno będzie znaleźć ręce do pracy… — odparł po chwili. — Wielu jeńców na tej wojnie nie bierzemy, niewolnicy drodzy jak szlag. Chyba że więźniów? Żebraków może?
Veit odwrócił się od okna i spojrzał na sekretarza z uznaniem. Rikkert był jego pisarzem od piętnastu lat. Zawsze spokojny i opanowany, zwykle widział nie tylko problem, ale starał się również dostrzec rozwiązanie.
— Wypytaj budowniczych — polecił książę podwładnemu. — Dowiedz się, ilu ludzi potrzebują. Niech dadzą też jakiś kosztorys.
— Wypuścić słowo do Draumów? — zapytał Rikkert.
Na zwykle kamiennej twarzy Veita zadrgał mięsień. Kaleb Draum wraz z synami kierował siatką trybaldzkich złodziei, kieszonkowców, dziwek, żebraków i włamywaczy. Od niepamiętnych czasów książę próbował pozbyć się tego tałatajstwa z miasta, jednakże walka z Draumami była jak walka z cieniem. Po latach bezskutecznych nalotów i aresztowań, aby uniknąć nieuchronnego upokorzenia Veit zmuszony był zrezygnować. Pomimo wściekłości, którą czuł do tej pory na samą myśl o Draumach, docenił lekcję, jaką dali mu przestępcy. Nauczył się od nich, że nie wszystkie cele są warte realizacji i że czasem poddanie się jest jedynym osiągalnym zwycięstwem.
— Daj znać Draumom — powiedział Veit oschle. — A nuż chcą się kogoś pozbyć? Może być, jeszcze nam ułatwią łapanki.
— Tak, panie — odparł Rikkert, notując na nieodłącznej woskowej tabliczce.
Książę znów wyjrzał przez okno. Dzień był chmurny, ale bez deszczu. Jasna tarcza wiosennego słońca widoczna przez szare obłoki, wznosiła się wysoko na niebie. Pogoda była w sam raz na przejażdżkę, którą Veit planował już od kilku dni. Jazda na koniu zawsze ułatwiała mu myślenie. Potrzebował samotności, aby rozważyć plany na tegoroczną kampanię przeciwko Daborowi. Musiał również zastanowić się nad Nocą Dnia, niezwykłym wydarzeniem przepowiadanym przez Kaspara Hersha, nadwornego alchemika. Według ostatnich obliczeń Kaspara Noc Dnia miała nadejść za dwa miesiące. Veit musiał w końcu zdecydować, czy wierzyć alchemikowi, i jeśli tak, jak użyć wiedzy o tym nadzwyczajnym zdarzeniu. Różne strategie i pomysły kłębiły się w jego zmęczonym umyśle. Przymknął oczy i delikatnie pomasował skroń. Muszę w końcu wyjść z tych komnat — pomyślał, czując narastający ból głowy.
— Panie? — Zaufany sekretarz przerwał zamyślenie księcia.
Veit odwrócił się od okna i spojrzał na podwładnego surowo. Rikkert nawet nie drgnął. Tyle lat… Widział wszystko, od samego początku… — pomyślał Astholm, patrząc na pooraną zmarszczkami twarz pisarza. — Pomimo to wiąż się mnie nie boi.
— Na razie to wszystko — rzekł w końcu po przedłużającej się chwili milczenia. — Dziękuję, Rikkercie.
Sekretarz skłonił się lekko i wyszedł z komnaty. Veit odprowadził podwładnego wzrokiem, po czym zbliżył się do stojącego przy ścianie srebrnego lustra. Jak na zawołanie z kąta komnaty wynurzył się służący Gwido. Książę wyciągnął ręce, pozwalając się ubrać. Z zadowoleniem spojrzał na odbicie w wypolerowanej powierzchni. Bogato haftowany kaftan układał się gładko na szerokiej piersi. Ozdobny pas opinał biodra i wciąż jeszcze, pomimo wieku księcia, płaski brzuch. Wysokie czoło i ciemne, przyprószone srebrem włosy nadawały mu powagi i dostojności.
— Tak — powiedział cicho Veit. — Nie lat. Powagi i dostojności.
— Hhh? — Dobiegło zza pleców księcia.
Gwido, niemy sługa Veita, pochylał się w głębokim ukłonie. W jego szczupłych ramionach spoczywał pyszny, obszyty srebrnym wilkiem płaszcz. Pomarszczona twarz starca nie zdradzała cienia emocji.
— To tylko krótka przejażdżka — powiedział książę. — Płaszcz będzie zbędny.
Służący ukłonił się raz jeszcze i bez słowa oddalił ku garderobie. Dobrze go ułożyłem — pomyślał Veit, obserwując Gwida w zwierciadle. — Pomyśleć tylko, że taki był pyskaty, jak zaczynał… Przez chwilę przygarbiona postać służącego zdawała się jakby zamglona. Książę zmarszczył brwi i przyjrzał się tafli lustra z zainteresowaniem.
— Gwido?
Służący zatrzymał się w pół kroku.
— Widzę tu plamkę — powiedział Veit, skrobiąc palcem powierzchnię zwierciadła.
W komnacie zapadło napięte milczenie. Gwido pobladł i nerwowo przełknął ślinę. Dobrze go ułożyłem — pomyślał raz jeszcze Veit. Przygładził włosy na skroni, wyprostował się i skrzyżował ramiona na piersiach. Westchnął głęboko, rozkoszując się gęstym od strachu powietrzem. Zawsze dziwiło go, jak prosty jest przepis na kontrolowanie ludzi. Zwykle wystarczyła cierpliwość, upór i konsekwentne działanie, lecz czasem należało jeszcze sięgnąć po odrobinę zimnego okrucieństwa. Niemy garderobiany był tego najlepszym przykładem.
Veit odwrócił się ku pochylonemu w niskim ukłonie słudze. Rzednące włosy Gwida zaczesane były gładko w węzeł na karku. Silne niegdyś barki i plecy zwątlały pod brzemieniem niewoli. Pokryte bliznami, wysuszone dłonie ściskały nerwowo puszysty kołnierz płaszcza. Veit spojrzał na służącego prawie z litością.
— Następnym razem lepiej się przyłóż — powiedział w końcu łaskawym tonem.
Niemy Gwido wyraźnie się rozluźnił. Skłonił się raz jeszcze i zniknął za drzwiami garderoby. Veit wygładził tunikę i wyszedł z komnaty. Pewnym krokiem przeszedł przez gabinet i sień, zmierzając ku wyjściu na krużganek. Skinięciem dłoni dał znak wartownikom, by pozostali na pozycjach. Chciał być sam. Potrzebował czasu, aby pomyśleć.
Z dziedzińca dobiegały odgłosy uderzeń drewnianych mieczy i okraszone przekleństwami, gniewne okrzyki sierżantów. Najwyraźniej tegoroczni poborowi nie najlepiej radzili sobie z treningiem. Veit zatrzymał się, by rzucić okiem na świeżo upieczonych lobardzkich żołnierzy. Większość ćwiczących na dziedzińcu wyglądała bardziej na chłopców niż młodych mężczyzn. Chude ramiona ledwo radziły sobie z utrzymaniem lekkich mieczy. Gładkie policzki były zaróżowione od wysiłku. Co niektórzy poborowi zdawali się bliscy płaczu. Przez zwykle kamienną twarz Veita przebiegł grymas niesmaku. Z roku na rok coraz gorsi — pomyślał książę, podejmując przechadzkę długim krużgankiem. — Kto by pomyślał, że nawet w Cesarstwie może zabraknąć ludzi.
Pogrążony w rozmyślaniach Veit zmierzał ku usytuowanym w przeciwległym skrzydle zamku stajniom. W pamięci przebiegały poplątane nici intryg, którymi oplatał Dabor od dziesięcioleci. Nie mógł zrozumieć, dlaczego ten prymitywny, porośnięty lasami kraj jeszcze istniał. Złamany, bez przywódczyni, praktycznie bez administracji i handlu, corocznie najeżdżany przez lobardzkie wojska, już dawno powinien upaść. Jednak, wbrew zdrowemu rozsądkowi, Dabor uparcie trwał. Veita zaczynały już męczyć te coroczne kampanie, plany i intrygi. Był niezwykle opanowanym i wytrwałym człowiekiem, ale nawet jego cierpliwość miała granice. Ta wojna trwa zdecydowanie zbyt długo. W tym roku musi się skończyć — zdecydował z determinacją.
Pogrążony w rozmyślaniach nie zauważył opartej o poręcz postaci. Był okrutnym Veitem Astholmem, ludzie zwykle bali się go i schodzili mu z drogi. Bardziej zdziwił się więc, niż zdenerwował, kiedy wpadł na obserwującą niebo kobietę, niemal się przy tym przewracając. Starając się odzyskać równowagę, odruchowo objął szczupłe ramiona niewiasty. Owiał go delikatny zapach mięty i rumianku.
— Wybaczcie, panie — rzekła kobieta, zwinnie wyplątując się z objęć Veita.
Skłoniła lekko głowę w uprzejmym ukłonie. Jej oczy były ciemne, niemal czarne, i patrzyły na księcia bez lęku. W cieniu krużganka Veit nie mógł dojrzeć szczegółów stroju kobiety. Służąca? Dama? — zastanawiał się, widząc szlachetne rysy twarzy i pełną gracji, dumną postawę. I co tu tak ciemno? — dopiero teraz uświadomił sobie, że dookoła panuje półmrok i niezwykła na tę porę dnia cisza.
— Wybaczcie, panie — powtórzyła ciemnooka kobieta. — Zapatrzyłam się — dodała, wskazując na niebo.
Książę podniósł wzrok. Z niezmiernym zdziwieniem spostrzegł, że prześwitująca przez chmury tarcza słońca nie była okrągła. Przypominała kształtem szybko zwężający się półksiężyc. Oszołomiony Veit oparł się o poręcz.
— Panie jedyny… — wyszeptał. — Noc Dnia.
Gdzieś od strony portu dał się słyszeć trzask miażdżonego drewna.
***
Ałun już dawno temu powinna być w Hanheim, położonej na północ od Trybaldu posiadłości swojego teścia. Zgodnie z planem Ioni po przybyciu do stolicy Lobardii miała skontaktować się z Draumami i przekazać im ostrzeżenie o Nocy Dnia, a następnie przejąć uciekającą z zamku Astholm Biankę, agentkę Drewian, by wraz z nią ruszyć dalej na północ, do Hanheimu. Ałun nie uważała, że plan Ioni jest zły, jednakże była przekonana, że tak niezwykłe wydarzenie jak Noc Dnia powinno zostać wykorzystane w bardziej użyteczny sposób. Rozumiała konieczność utrzymania tajemnicy i nie była zagniewana, że przodkini nie powiedziała jej wcześniej o zbliżającym się zaćmieniu. Wiedziała, że wszelkie dotychczasowe próby zabicia Veita Astholma kończyły się porażką i śmiercią skrytobójczyń. Rozumiała, że ród Drewian nie mógł pozwolić sobie na utratę kolejnych agentek. Ale zupełnie nie mieściło jej się w głowie, że przodkinie, od miesięcy świadome zbliżającej się Nocy Dnia, nie zaplanowały żadnej niespodzianki dla księcia Lobardii. Przecież, na bogów, taka okazja nie zdarzała się codziennie! W końcu, po zażartej kłótni z Ioni i Nyss, Ałun postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Nie miała wystarczająco dużo czasu, aby zaplanować cokolwiek porządnie, ale doszła do wniosku, że nie zaszkodzi spróbować dostać się do zamku Astholm i w wywołanym Nocą Dnia zamieszaniu wyrządzić tak wiele szkód, jak się da.
W najśmielszych marzeniach nie spodziewała się, że na krużganku zamku natknie się na samego Veita. Bez strażników! Żeby chociaż, nęcia mać, nóż jakiś! — przeklęła w myślach, kiedy książę Lobardii chwycił jej ramiona, by odzyskać równowagę. Przez bramę zamku przeszła, podając się za służebną dziewkę. Wzięła ze sobą tylko zaszyte w pasie woreczki Snu i kilka ukrytych w szwach sukni igieł. Nie chciała wzbudzić podejrzeń w czasie obowiązkowych przeszukiwań każdego, kto chciał dostać się na zamek.
— Snem! Snem go! — krzyczała podekscytowana Ioni.
Ałun już sięgała do pasa. Szybko rozerwała rozluźnione wcześniej szwy i wydobyła płaski woreczek z odurzającym proszkiem. Książę był tak zaskoczony niknącą tarczą słońca, że w ogóle przestał zwracać na nią uwagę. Chwilę potem opadł bezwładnie z ramionami i głową przewieszonymi przez balustradę. Ałun w pośpiechu obmacała ciało Veita i z rozczarowaniem stwierdziła, że Astholm nie ma przy sobie żadnej broni.
— We własnym domu jest, to co ma się ostrzami obwieszać? — pocieszała podopieczną Ioni — Na dziedziniec go wywal! Tak samo będzie martwy jak od noża!
— Teraz mi doradzasz?! — zdenerwowała się grafini, chwytając za nogi Veita. — A kto mnie jeszcze wczoraj od nieodpowiedzialnych wyzywał?!
— Bo się bałam, że cię rozpozna!
— Jak ma mnie rozpoznać?! Poza Arn Fedach zawsze noszę woalkę!
— Nie zawsze! Teraz nie nosisz!
— Bo teraz, nęcia mać, nie jestem grafinią! — pomyślała wściekle Ałun, siłując się z nogami Astholma.
Książę Lobardii był strasznie ciężki. Pomimo wielokrotnych prób nie dała rady go podnieść. Jedyne, co osiągnęła po dłuższym mocowaniu się z bezwładnym ciałem, to przewrócenie Veita do półleżącej pozycji, z plecami wspartymi o balustradę.
— Napakował się jak świnia, suczy syn — zdenerwowała się przodkini.
— Taki, nęcia mać, zasrany świat — zaklęła Ałun przez zaciśnięte zęby.
— Cicho! Strażników nam tu zaraz ściągniesz!
Podopieczna Ioni zastygła przez chwilę, nasłuchując. Na zamku panowała prawie zupełna ciemność. Na niebie widoczne były gwiazdy i zaledwie malutki jak iskierka kawałek tarczy słonecznej. Na dziedzińcu panował nieprawdopodobny zgiełk. Głośnie modlitwy mieszały się z łomotem przewracanych stojaków na broń, kwikiem koni oraz okrzykami przerażenia i bólu. Wyglądało na to, że ludzie byli zbyt przestraszeni, aby nawet próbować rozpalić ogień. Dobrze — ucieszyła się Ałun. — Przynajmniej uciec będzie łatwiej!
Nagle drewniana podłoga krużganka zatrzęsła się od tętentu pośpiesznych kroków.
— Szybko! Strażnicy już tu idą! — ostrzegała Ioni.
— Wiem, zaraza! Wiem przecież! — odparła Ałun ze złością.
W pośpiechu macała szwy sukni, szukając ukrytych igieł. Po chwili wyciągnęła dwie i z furią wbiła je w oko Astholma. Po omacku otworzyła usta księcia i wcisnęła w nie tyle Snu, ile się dało.
— Ałun! W nogi! — ponaglała przodkini.
Ałun kopnęła twarz księcia, aby wbić igły głębiej i rzuciła się do ucieczki. W dłoni ściskała ściągnięty z palca Veita pierścień z herbem Astholmów.
— Na co ci to, głupia dziewucho?! — denerwował się Ioni. — Powieszą cię, jak ten pierścień przy tobie znajdą!
— Nie znajdą — odparła Ałun ze złośliwym uśmiechem.
Dobiegła już do końca krużganka. Zatrzymała się na chwilę, włożyła pierścień do ust, po czym, krzywiąc się i walcząc z odruchem wymiotnym, połknęła klejnot. Następnie, upewniwszy się, że schody są puste, rzuciła się biegiem po drewnianych stopniach.
Magdalena Lewandowska
Nałogowy czytelnik od wczesnego dzieciństwa. Weterynarz z powołania, zawodu i pasji. Zna taekwon-do, umie strzelać z łuku, personalizować lalki typu Barbie i pleść obłędne warkocze.
Pisać zaczęła późno, ale kiedy już się rozpisała, z rozpędu napisała… książkę. Pomiędzy kolejnymi rozdziałami „Witii” regularnie próbuje swych sił w krótszych formach literackich. Jej opowiadania można znaleźć na portalu Nowa Fantastyka, Szortalu oraz w Kalendarzu Słowiańskim na rok 2017 i 2018. Współtworzy stronę Witia. Śladami Starych Bogów, z którą związana jest książka “Witia. Drzewo Wspomnień”, jak również serię małych form komiksowych o wścibskiej Strzydze ukazujących się m. in. w magazynie komiksowym AKT. Przez początkowy okres związana z działalnością magazynu Silmaris.
Małgorzata Lewandowska
Uczyła się czytać i rysować na komiksach serii „Kajko i Kokosz” Janusza Christy, co zaowocowało rozwinięciem w niej niegasnącej miłości do Słowiańszczyzny i słowiańskiej fantastyki.
Jako autor tekstów, wierszy lub ilustracji współpracuje z magazynami: Gniazdo, Szortal, AKTa i Silmaris. Współtworzy stronę Witia. Śladami Starych Bogów, z którą wiąże się “Drzewo Wspomnień”. Jej wiersze ukazały się w “Małej antologii poezji rodzimowierczej Słońcem Pisane I”, “Słońcem Pisane II” i w “Modlitwach słowiańskich”.
Miała przyjemność tworzyć grafiki do licznych książek fantastycznych. Jej debiut komiksowy w formie krótkiej formy komiksowej ukazał się w “Kajko i Kokosz – Komiksowa archeologia”, wydanego w ramach konkursu „Gród wczesnośredniowieczny”.