Temperatura już nieco opadła, Paweł jest szczęśliwy, my jesteśmy szczęśliwi, generalnie zrobił nam się korowód szczęśliwych ludzi. 🙂 Pokój światów nie zgarnął w tym roku statuetki Zajdla, ale Nagroda im. Żuławskiego również jest cennym i pożądanym wyróżnieniem. Jednak  ma zdecydowanie krótsze tradycje niż nagroda im. Janusza A. Zajdla. Dlatego też postaramy się Wam przybliżyć kilka faktów na jej temat.

Nie będziemy tu streszczać biografii Żuławskiego – z tą może się zapoznać  każdy z dostępem do Internetu i nie tylko. Co sprawiło, że to nazwisko po dziś dzień przewija się w kontekście praojców polskiej fantastyki?  Trylogia księżycowa, czyli powieści powstałe w latach 1903-11. Jest to kamień węgielny polskiej literatury fantastycznonaukowej (której rozkwit nastąpił jednak dużo później, bo w drugiej połowie ubiegłego wieku). Jeśli zestawić Żuławskiego z takimi tuzami jak Wells, Verne lub Shelley, to może się okazać, że fantastyka naukowa zaczęła powstawać na długo, nim w ogóle… zdefiniowano ten gatunek. Trudno sobie wyobrazić, jak bardzo absurdalna dla przeciętnego czytelnika sto lat temu była wizja wyprawy na Księżyc, skoro ledwie chwilę wcześniej człowiek zdołał wzbić się w przestworza.

Co ciekawe, dziś Trylogia księżycowa jest uważana przez wiele osób za świetne przedstawienie realiów epoki, w której żył i tworzył Żuławski. Język, stroje, obyczaje – wszystko to w połączeniu z abstrakcyjną opowieścią rozgrywającą się na naszym satelicie robi piorunujące wrażenie.

Sama Nagroda jest stosunkowo młoda – jej początki przypadają na rok 2008 (dla porównania, Nagroda Zajdla funkcjonuje od 1984 roku, podobnie jak Śląkfa), kiedy Andrzej Zimniak, polski pisarz i publicysta, wpadł na pomysł stworzenia nagrody „profesjonalnej”, której zwycięzcy nie byliby wybierani drogą plebiscytu (jak ma to miejsce w przypadku Nagrody im. Janusza A. Zajdla). Pierwszą metodą selekcji jest głosowanie elektorów (do których grona  można dołączyć tylko poprzez zaproszenie), osób aktywnie zajmujących się fantastyką w najróżniejszy sposób – krytyków, recenzentów, twórców (poza  autorami tworzącymi w konwencji fantastycznej), etc. Na jego podstawie  wybierana jest finałowa szóstka, z której jurorzy (osoby co najmniej z tytułem doktora, zajmujące się fantastyką w swoich pracach naukowych) wyłaniają finałową trójkę – jednego zwycięzcę i dwa (złote oraz srebrne) wyróżnienia.

Czy Nagroda Żuławskiego jest bardziej prestiżowa od Zajdla? Wielu może powiedzieć, że tak – mniejsze i ściśle określone grono głosujących pozwala uzyskać bardziej miarodajne wyniki, bez możliwości manipulacji głosami. Jak jednak wiadomo, każdy kij ma dwa końce, jednak nie jest to miejsce na dogłębną analizę zalet i wad obu wyróżnień.

Znacznie więcej na temat samej nagrody napisał Andrzej Zimniak, jego tekst można znaleźć tutaj.

Wróćmy jednak do sedna, czyli tegorocznych zwycięzców. Można powiedzieć, że nagroda to dla nich szczególna. Paweł Majka przed wydaniem Pokoju światów był znany raczej w wąskim gronie za sprawą świetnego opowiadania Grewolucja. Ba! Nawet po ukazaniu się Pokoju światów nadal był twórcą, nazwijmy to, niszowym, który nie chciał podążać utartymi ścieżkami. Nie inaczej jest w przypadku Michała Cholewy, którego debiut, czyli Gambit, był military space operą, gatunkiem niespecjalnie popularnym w Polsce. Forta – za którą otrzymał srebrne wyróżnienie Nagrody Żuławskiego, a kilka tygodni wcześniej Nagrodę Zajdla – to także przedstawiciel wyżej wymienionego gatunku. Również Paweł Paliński (złote wyróżnienie za Polaroidy z zagłady) jest powieściowym debiutantem – wcześniej na koncie miał tylko jeden samodzielny zbiór opowiadań i teksty w kilkunastu antologiach. Czy to wystarczająco wiele, by nazwać go twórcą popularnym? Nie nam to osądzać, jednak podobnie jak dwaj wyżej wymienieni autorzy otrzymał on laur za powieść, nazwijmy to umownie, niepopularną – postapokalipsę znacząco odbiegającą od popularnych schematów.

Gdzie tkwi sedno tego wszystkiego? Zapewne w internetowych dyskusjach – z pewnością niejednokrotnie spotkaliście się z głosami, że rodzima fantastyka nie umywa się do tej zagranicznej. Prawdopodobnie jest to spowodowane nadal żywym zachłyśnięciem się naszego społeczeństwa otwarciem granic po 1989 roku (młodsi czytelnicy nie mogą tego pamiętać, ale w krótkim czasie polska fantastyka oddała niemal całe pole potężnej ilości tłumaczeń ). Owszem, nasi twórcy mają problem trzymania się utartych schematów, ale i to powoli zanika – czego najlepszym przykładem jest właśnie Pokój światów (wyobraźcie sobie stereotypowy western w słowiańskich realiach, a to wszystko podlane potężną porcją  rodzimych wierzeń), Polaroidy z zagłady (filozoficzne spojrzenie na zagładę – gdzie należy szukać sensu przetrwania za wszelką cenę?), czy nawet Forta (której bohaterowie mierzą się ze skutkami bata, jaki ukręciła na siebie ludzkość kilkadziesiąt lat wcześniej, a przy okazji dowiedzą się, do czego zdolni są ludzie pozostawieni sami sobie). Chyba sami przyznacie, że nawet tak nieliczna próbka dobrze pokazuje, że polscy twórcy nie mają się czego wstydzić przed zagranicznymi kolegami po fachu.

Czy ta i kolejne odsłony Nagrody Żuławskiego sprawią, że świadomość istnienia wartych poznania książek dotrze do szerszej grupy odbiorców? Miejmy nadzieję, że tak – w końcu dobra fantastyka zasługuje na to, by o niej dyskutować.

 

Dawid „Fenrir” Wiktorski