Jestem przy tobie - Michał Wyzga

Jestem przy tobie – Michał Wyzga

Nieproporcjonalnie duża głowa, chude przedramiona, ciało gęsto owłosione, oblicze nieznamionujące inteligencji. Nawet osoba o najlepszych intencjach nie nazwałaby Sławomira Bugieniaka przystojnym czy choćby interesującym. A jednak, jakby na przekór temu wszystkiemu, ten swego czasu podejrzewany nawet o zaburzenia psychiczne mężczyzna, jest cenionym psychoterapeutą całkowicie oddanym pacjentom i prowadzonej praktyce.

Kiedy jeden z pacjentów Sławka dopuszcza się wyjątkowo okrutnej zbrodni, ten nie potrafi pozbyć się poczucia winy i porażki. Nieomal z dnia na dzień porzuca swoje dotychczasowe życie, aby zaszyć się w domku pod lasem, gdzie rozważa nawet popełnienie samobójstwa.

I wtedy właśnie odkrywa, że nie tylko ludzie potrzebują psychoterapeuty i kogoś do „pogadania”.

Czy potwory potrzebują psychoterapii?!

Informacja o książce

Rok I wydania: 2022
Format: 12.5×19.5 cm
Okładka miękka
Liczba stron: 308

książka: ISBN 978-83-7995-571-8
ebook: ISBN 978-83-7995-572-5

Ceny sugerowane:
książka: 44,99 zł
ebook: 34,99 zł

Gdzie kupić?
Kupując w tych księgarniach wspierasz Autora i Wydawnictwo
Księgarnia naszego wydawnictwa
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo
Fragment

Rozdział I

1

W ten majowy piątek, o godzinie dziewiętnastej trzydzieści cztery, Kamilowi Rokickiemu pozostało już tylko jedno zadanie do wykonania – dojechać do domu, do Żaby i do Jagody. Mocniej nacisnął pedał gazu służbowej skody octavii.

Droga biegła przez las prosto jak strzelił. Promienie zachodzącego słońca przedzierały się między pniami sosen. Niebo spurpurowiało.

Kamil dotknięciem palca odblokował telefon i zerkając to na wyświetlacz, to na drogę, wybrał numer podpisany jako „Żaba”. Wsunął komórkę w uchwyt na desce rozdzielczej.

Sygnał rozbrzmiał w samochodowych głośnikach. Kasia odebrała po trzecim.

– Hej. – Przez telefon jej głos brzmiał jeszcze seksowniej niż na żywo.

– Żaba. – Kamilowi drżał głos. Przyhamował za samochodem dostawczym iveco. – Żaba, usiądź. Siedzisz? To słuchaj: podpisałem.

– Weź, nie gadaj. Z nim?

– Z nim. – Uśmiechnął się. – Z nim.

– O, kurde… Znaczy… Skarbie, gratuluję.

– Dzięki.

– Musimy to uczcić. Naprawdę się cieszę.

Naprawdę się cieszyła. Słyszał to w jej głosie, wyższym niż zwykle, rozedrganym. Podnieconym.

Z szumem silnika wyprzedziło go niebieskie BMW.

– Żaba.

– No?

– Jak to jest mieć nadzianego męża?

W głośnikach rozbrzmiał śmiech.

– Zajebiście! Ty mój Kulczyku, ty.

– Nie kracz. – Skrzywił się. – Lepiej żebym nie skończył jak Kulczyk.

– A ty, jak widzę, już uruchamiasz to swoje czarnowidztwo – mruknęła. – Jak zwykle. Cieszyć mi się tu, kurde! Bo jak nie, to dostaniesz wałkiem po łbie.

Roześmiała się jeszcze głośniej. Taka już była, lubiła się śmiać, a najbardziej ze swoich własnych dowcipów.

– Naprawdę się cieszę, skarbie – dodała. – Teraz już muszą przedłużyć ci umowę. Jedź ostrożnie.

– Jak zawsze. – Uśmiechnął się. – Przedłużą. Kiedy tylko Evico spółka z o. o. zacznie składać zamówienia, będę miał największy obrót ze wszystkich handlowców. Kupię po drodze szampana, co ty na to, Żaba?

Po lewej stronie szosy pojawił się zajazd, piętrowy, otoczony olchami, z dachem krytym strzechą. Dachowe okno przypominało wielkie oko, które obserwuje przejeżdżające samochody. Wiszący nad wejściem szyld głosił: „Karczma Cetno”. Na słupie wisiał cyfrowy wyświetlacz, zupełnie niepasujący do wystroju, na którym migał czerwony napis: „Danie dnia: Gulasz z jelenia i kompot truskawkowy”.

– Żaba, słyszysz? Jesteś tam?

Karczma Cetno została w tyle. Po lewej stronie drogi znów pojawił się las. Tuż za rowem melioracyjnym, biegnącym wzdłuż szosy, wyrastał rząd wierzb, sięgających witkami do ziemi.

– Żaba?

Kamil minął zieloną tablicę z napisem mówiącym, że do miasta pozostały osiemdziesiąt dwa kilometry. Wyprzedził go biały ford transit z ukraińskimi numerami rejestracyjnymi.

– Żaba, co jest? Żaa-baaa! – Spojrzał na telefon. Wskaźnik zasięgu pokazywał cztery kreski na pięć. Co jest, do cholery? – Żaba! Odezwij się!

– Nie wiem, skarbie. – Z głośników dobiegł stłumiony głos żony. – Kamil? Kamil! Słyszysz?

– Słyszę. Teraz. Chyba straciłem zasięg.

– Nie, zasięg jest okej. Sorki, mała mnie tu zagaduje i nie mogłam rozmawiać. Powiedziałam jej, że jeszcze jedziesz, i zaczęła marudzić. Czeka na ciebie od rana. Gdyby poszła do szkoły, to by się tak nie niecierpliwiła, ale cóż… Od rana siedzi i rysuje. Dla taty. Jakiś mecenas sztuki jesteś, cholera, czy nie wiem kto.

Roześmiała się znowu, jeszcze głośniej niż przedtem.

– Powiedz jej, że jeszcze dwie godziny – powiedział Kamil. – Zostało mi osiemdziesiąt kilometrów, ale na wlocie może być korek.

– Powiem jej, że przyjedziesz za piętnaście odcinków „Maszy i Niedźwiedzia”. – Głos Żaby przycichł. – Jagoda, tatuś będzie za piętnaście odcinków „Maszy i Niedźwiedzia”. Wiem, że długo, skarbie. Piętnaście. Tak. Całych. Nie, tych krótszych. Dobrze, powiem. – Głos znów zabrzmiał głośniej. – Kamil, słyszysz?

– Słyszę.

Kasia odchrząknęła.

– Dom sztuki Rokiccy & Rokiccy ma zaszczyt zaprosić szanownego pana Kamila Rokickiego na wernisaż wystawy poświęconej twórczości młodej, ale, kurde, niewiarygodnie utalentowanej malarki, rysowniczki, szkicowniczki i plastelinowej lepiaczki Jagody Rokickiej. Wstęp wolny i obowiązkowy.

– Na pewno będę. – Roześmiał się. – Zwłaszcza że nie mam wyboru, bo podejrzewam, że wernisaż odbędzie się w salonie.

– Słusznie podejrzewasz. Ona zaraz zniesie jajo. Od rana rysuje, ale nie chce mi pokazać żadnego obrazka. Bo najpierw musi zobaczyć tatuś.

– Kochana.

– Ja też jestem kochana. Po wernisażu zapraszam na lasagne. Oczywiście jeśli mi się nie spali. Chociaż lasagne nie jest dla ciebie wskazane, bo odkąd spędzasz tyle czasu za kierownicą, sporo ci się przytyło. Powinnam była zrobić sałatkę z kurczakiem. Najlepiej bez kurczaka. Bo jeśli będziesz wpieprzał tak jak do tej pory, dostaniesz miażdżycy, cukrzycy…

– I zakrzepicy?

– Nie. Zawału. I tyle będzie z ciebie pożytku. Ale cóż, dzisiaj świętujemy, dzisiaj ci pozwalam.

– Kocham cię, Żaba. Także dlatego, że nie zrobiłaś sałatki z kurczakiem.

– Ja myślę.

– Tylko błagam, niech ci się nie spali to lasagne. Jestem tak głodny, że zaraz zacznę obgryzać kierownicę.

– Postaram się. Ale tylko dlatego, że też cię kocham.

– Dobry powód. – Uśmiechnął się. – Ucałuj małą ode mnie. Za dwie godziny sam to zrobię.

– Za piętnaście odcinków „Maszy”.

– Za piętnaście odcinków „Maszy”.

– Jedź ostrożnie. Pa.

2

Ruch nasilał się, im bardziej Kamil zbliżał się do miasta. Co z tego, że szosa rozdzieliła się na dwa pasy, skoro oba były zapchane samochodami. Póki co Rokickiemu udawało się jeszcze utrzymać prędkość w okolicach osiemdziesięciu kilometrów na godzinę, ale wkrótce na bank stanie w korku.

Westchnął. Rozprostował plecy, z ulgą rozciągnął spięte lędźwie. Zamrugał, starając się nawilżyć zmęczone oczy.

Podsumujmy. Czekało go przedłużenie umowy o pracę, bardzo przyzwoita premia naliczona od obrotów, oglądanie rysunków, które kochana córeczka wykonała specjalnie dla tatusia, domowe lasagne i radosna żona. Gdy zaś już rysunki zostaną obejrzane, lasagne zjedzone, a kochana córeczka uśpiona, radosna żona z radosnym mężem udadzą się na własny wernisaż w sypialni, który, bo i tak nieraz bywało, może przenieść się na balkon. Życie jest jednak wspaniałe.

Kamil nie mógł się powstrzymać. Wykrzyknął radośnie, podskakując na fotelu. Niechcący szarpnął kierownicą.

Prawe koła pojazdu znalazły się na poboczu. Drobne kamyki zachrzęściły pod oponami, zastukały w karoserię. Za samochodem wzbił się tuman kurzu.

Rokicki natychmiast wyprostował kierownicę. Uderzyła go fala gorąca. Odetchnął, oparł się w fotelu. Włączył radio.

Leciało „Highway to hell” zespołu AC/DC.

Kamil darł się wniebogłosy, śpiewając razem z Bonem Scottem. Fałszował jeszcze bardziej niż zazwyczaj, ale nie przeszkadzało mu to w ogóle. W tej chwili to on był gwiazdą. Bon Scott mógł się schować.

Zabawne. Śpiewał piosenkę o drodze do piekła, a do tego dnia o wiele lepiej pasowałoby „Stairway to heaven” Zeppelinów.

W sosnowym gaju po lewej stronie drogi pojawiła się większa przerwa między drzewami. Przebijający się tamtędy promień zachodzącego słońca padł Kamilowi na twarz.

Mężczyzna zmrużył oczy, zaklął, rozłożył osłonę przeciwsłoneczną umieszczoną nad przednią szybą. Promień oślepił go na tyle, że niemal przeoczył żałosną starowinkę stojącą przed szlabanem zagradzającym wjazd do lasu. Niemal. Ale nie przeoczył.

Jestem przy tobie - Michał Wyzga