Marta Krajewska
Marta Krajewska – autorka rozkochana w kulturze Słowian. Stworzony przez nią świat Wilczej Doliny inspirowany jest wierzeniami i zwyczajami naszych przodków.
Należące do tego uniwersum utwory były trzykrotnie nominowane do nagrody imienia Janusza A. Zajdla: „Daję życie, biorę śmierć” (2014), „Idź i czekaj mrozów” (2016) i „Zaszyj oczy wilkom” (2017). Bajka „Noc między Tam i Tu” nominowana była do nagrody IBBY w kategorii Książka Roku za 2017 rok.
Prawa do wydania serii „Wilcza Dolina” sprzedano do dziewięciu krajów. W 2017 roku na rynku anglojęzycznym pojawił się pierwszy tom serii „When the Frost Comes”.
fot. Aldona Wańdyga
Świt między dobrym i złym – Marta Krajewska
W Wilczej Dolinie licho nie śpi!
Od kiedy Bratmił rozpoczął nauki u Chaberki, oboje mają ręce pełne roboty. W chacie kowala coś harcuje nocami i pozbawia gospodarzy snu. Należąca do rybaków krowa nagle traci mleko, jakby ktoś rzucił na nią urok. Kłopoty zdają się nie mieć końca, opiekunka jednak nie załamuje rąk, ale beznamiętnie egzekwuje prawa boskie i ludzkie.
Bratmił obawia się, że może się stać równie bezwzględny jak Chaberka, a jednocześnie zdaje sobie sprawę, że rola opiekuna tego wymaga. Chłopiec zaczyna się bać, że albo zatraci siebie, albo nie sprosta pokładanym w nim nadziejom.
Początek nauki jest niczym świt. Jeszcze nie wiadomo, czy nadchodzący dzień będzie pełen smutku, czy radości. O świcie wszystko jest możliwe, a Bratmił musi wybrać właściwie.
Marta Krajewska ponownie zabiera nas do Wilczej Doliny, na spotkanie z Bratmiłem. Pierwsze rozterki, troski, trudne wybory i pierwsza miłość… To mądra opowieść dla rodziców i ich dorastających dzieci.
Opowieść z Wilczej Doliny
PAKIET KSIĄŻKA I EBOOK ZA 17,49 ZŁ
Informacje o książce
Tytuł: Świt między dobrym i złym
Seria: Wilcza Dolina: Miłek
Rok I wydania: 2017
Format: 14×20.5 cm
Liczba stron: 202
książka: ISBN 978-83-7995-247-2
ePub: ISBN 978-83-7995-248-9
mobi: ISBN 978-83-7995-249-6
Ceny sugerowane:
książka: 34,99 zł
ePub: 24,99 zł
mobi: 24,99 zł
Fragment
Rozdział 1
Bardzo dużo zasad
Bratmił gnał przez las. Zręcznie lawirował między chropawymi pniami świerków. W pędzie roztrącał zwisające zbyt nisko gałęzie. Dyszał ciężko, czując drapanie w wyschniętym gardle. Ściśnięte niepokojem serce łomotało w piersi.
Spomiędzy drzew wyłoniła się polana. Chłopak sapnął, ogromnym susem przesadzając porastające kraj lasu ostrężyny. Wylądował zbyt blisko. Stopa zahaczyła o kłujące witki i Miłek zdążył jeszcze tylko wyciągnąć przed siebie ręce, rozpaczliwie chroniąc się przed upadkiem, a potem z impetem uderzył o ziemię.
– Niech to licho porwie! – burknął wściekle, zbierając się z ziemi.
Ramię zdrętwiało na chwilę z bólu, więc uklęknął, oglądając je z obawą. Od nadgarstka ku łokciowi ciągnęły się zadrapania, ale bardziej ucierpiała chłopięca duma. Wstał i otrzepał koszulę. Portki zieleniły się na kolanach i Miłek już sobie wyobrażał minę matki, kiedy to zobaczy. Nie będzie zachwycona. Skrzywił się do swoich myśli i rozejrzał w nadziei, że nikt nie widział jego upadku.
Napotkał wbite w siebie spojrzenie opiekunki Chaberki. Stała nieco z boku, dlatego nie zauważył jej od razu, natomiast nie miał złudzeń, że ona musiała doskonale widzieć całe zajście. Poczuł, że czerwieni się ze wstydu i odruchowo spuścił wzrok, udając, że jeszcze otrzepuje odzienie. Był pewien, że w całej historii doliny żaden uczeń opiekuna nie wyłożył się w trawę przy świadkach. Nigdy przed nim i nigdy po nim nikt nie dozna takiego upokorzenia.
– Witajcie, opiekunko – mruknął niemrawo. – Wybaczcie spóźnienie.
Skinęła lekko głową, jakby tłumaczenie nie miało żadnego znaczenia.
– Chodź, skoroś tego zająca nie złapał.
– Zająca? – nie zrozumiał.
– A nie za zającem rzucałeś się w trawę? Może za jaszczurką?
Bratmił speszył się, otworzył usta, by wybąkać wyjaśnienie, ale w jasnych oczach Chaberki błysnęły iskierki rozbawienia.
– No już. Nie mamy czasu na gadaninę – przerwała katusze ucznia.
Odwróciła się i ruszyła głębiej w polanę, a Miłek pospieszył za nią. Jesienne słońce zalewało łąkę. Pogoda wciąż dopisywała, choć tu, w górach, szybciej niż na nizinach dawało się odczuć nadchodzący powoli chłód.
– Przy zbiorach ziół wszystko ma znaczenie. – Opiekunka rozpoczęła nauczanie, z wolna krocząc przez łąkę z wiklinowym koszykiem przewieszonym w zgięciu łokcia. – Ważny jest odpowiedni moment w roku, bo pąki czy korę będziesz zbierał na wiosnę, a znowu korzenie na jesieni. Musisz mieć oczy otwarte i uważnie patrzeć. Jednego roku pąki pojawią się wcześniej, innego trochę później. Czasem jesień nadejdzie szybciej, innym razem Swaróg będzie nas dogrzewał promieniami mocniej i lato potrwa dłużej. Obserwuj, co nam Mokosz, pani wszelkiej roślinności, daje. Patrz też na Chorsa, pana księżyca. Kwiaty, liście i owoce zbieraj tuż przed pełnią. Korzenie między nowiem a pełnią.
Bratmił słuchał uważnie, czekając, aż Chaberka znajdzie to, za czym tak się rozgląda. Gdy zerkała na niego, potakiwał, starając się, by jego mina wyrażała dostateczne skupienie i szacunek.– Ważna jest pogoda, bo dzień powinien być słoneczny i suchy. Mokre zbiory trudniej się przechowują, łatwo pleśnieją i robota idzie na marne, dlatego zawsze czekaj, aż obeschnie poranna rosa, i zbierz, co masz zebrać, nim opadnie wieczorna… – Obrzuciła Bratmiła spojrzeniem i zmarszczyła brwi. – Czemu masz taką minę?
– Bardzo dużo tych zasad – wydukał zawstydzony.
– Owszem! – zaśmiała się. – A od wszystkich jest jeszcze całe mnóstwo odstępstw i wyjątków.
Widząc minę chłopaka, opiekunka zatrzymała się, odwróciła i uważnie spojrzała na Miłka swoimi niebywale niebieskimi oczami.
– Myślisz, że wiedzę wyssałam z mlekiem matki? Nie. Jestem córką kowala. Mój ojciec postanowił zostać opiekunem, a moją dolą stało się przejęcie po nim schedy. Tak mi widocznie rodzanice zapisały. Też musiałam się wszystkiego nauczyć.
Bratmił wiedział, co ludzie mówili o opiekunce.
Jej ojciec, Radożyc, był pierwszym opiekunem doliny. Niestety, żył zbyt krótko, by czegokolwiek córkę nauczyć, miała więc inną nauczycielkę – wiedźmę mieszkającą w lesie, u stóp białej skały1. Miłek nie wiedział, czy tak było, i nie pytał w obawie, że mógłby usłyszeć potwierdzenie – a ta perspektywa zbyt go przerażała.
– Dasz sobie radę – zakończyła Chaberka. – Jak bogowie pozwolą, będziemy mieli dość czasu, żebyś się po kolei nauczył i o ziołach, i o zamawianiu chorób, i o modłach.
– I o potworach? – zapytał nieśmiało.
Opiekunka uśmiechnęła się ledwie dostrzegalnie, a w jej oczach znowu zatańczyły dobrze już znane Bratmiłowi iskierki, tak jakby całą radość przeżywała tylko w sobie.
– O nich też, w swoim czasie. Do tego bym się na twoim miejscu nie spieszyła.
Miłek skinął głową, spuszczając wzrok. Wcale się nie spieszył. Ilekroć wspominał wyprawę do lasu sprzed dwóch miesięcy, niepokój chwytał go za serce. Kiedy na spokojnie przemyślał wszystko, co mu się przytrafiło, uświadomił sobie, jak wiele razy ryzykował życiem. Rozpoczynając naukę u Chaberki, musiał być przygotowany na to, że jako opiekun będzie przeżywał podobnie ryzykowne przygody do końca życia, a na razie nie czuł się ani trochę gotowy.
Dopiero niedawno zaczął przychodzić do opiekunki. Bywał u niej prawie codziennie, jeśli tylko czas na to pozwalał. Ojciec był niezwykle dumny z faktu, że Chaberka naznaczyła jego syna na swojego następcę. Często odpuszczał chłopakowi obowiązki i w zamian za to wysyłał go do opiekunki, a mama, choć nigdy nie powiedziała na ten temat ani słowa, ukradkiem spoglądała na Bratmiła z niepokojem i chłopiec czuł, że jej sercem targa ten sam lęk co jego własnym.
Na razie nauka polegała głównie na chodzeniu za Chaberką krok w krok, trzymaniu różnych rzeczy dla jej wygody, podawaniu tego, o co poprosi, i wykonywaniu drobnych prac w jej gospodarstwie.
No i na słuchaniu. Na tym przede wszystkim. Opiekunka mówiła bardzo dużo, wciąż tłumacząc, co i dlaczego robi. Bratmił nie zapamiętywał nawet połowy z tego, a po każdym takim popołudniu wracał do chaty zmęczony jak po ciężkiej fizycznej pracy, z poczuciem, że jego głowa jest dwa razy większa, niż gdy budził się o poranku.
Tego dnia długo chodzili po łące, aż opiekunka zachrypła od gadania, a w powietrzu dało się wyczuć wilgotny chłód nadchodzącego wieczoru.
– To tyle na dziś, zaraz rosa siądzie – skwitowała kobieta. – Moglibyśmy jeszcze trochę żywokostu ukopać, korzeniom rosa niestraszna, ale mam w chacie spory zapas. Jutro nauczę cię robić z niego okłady i maść. Chciałabym, żebyś sam spróbował, bo jak sam zrobisz, to najlepiej zapamiętasz.
Miłek mógł się tylko zgodzić. Był zmęczony i nieco znużony nauką, a wypełniony ziołami kosz ciążył mu w dłoni, jakby był pełen kamieni. Mimo to odniósł go posłusznie do samej chaty zielarki i wrócił do siebie, dopiero gdy nauczycielka stwierdziła, że nie jest jej już potrzebny.
Zmierzchało. W powietrzu czuć było przymrozek, a nieprzyjemna wilgoć wkradała się chłopakowi pod koszulę. Wcześniej, na łące, gdy słońce przygrzewało w plecy, pocił się z gorąca, teraz chłodny dreszcz przeleciał mu wzdłuż kręgosłupa. Z przyjemnością wślizgnął się do ciepłej, pachnącej dymem i babciną polewką chaty wikliniarzy.
– No nareszcie! – Matka pokręciła głową z niezadowoleniem. – Już myślałam, że was jakie licho porwało przy tych kwiatkach!
– Licho? – parsknął ojciec. – Chaberkę? Jeszcze by do pierwszych drzew lasu nie dobiegło, jak by ją oddało. Siadaj, synu, i jedz, a jutro pójdziesz z chłopakami kowala i zagonicie ku chatom świniaki. Gadałem dzisiaj z Mirem, nasze gadziny razem się jakoś trzymają, ale chyba za daleko od chat odłażą za żołędziami. Potem drogę zgubią i na zimę wilki z nich będą miały pożytek, nie my.
Bratmił przykucnął przy palenisku i drewnianą łyżką zaczerpnął polewki prosto ze stojącego na skraju garnka. Był zbyt głodny i zbyt łapczywy, by dmuchać na gorące, więc skrzywił się z bólu, gdy zupa poparzyła mu usta, a potem gardło.
– Ugh… – jęknął. – Jutro, ojcze, mam się uczyć robić maści u opiekunki.
Darzbor wzruszył ramionami.
– Nie zabraniam ci przecież. Z rana załatwicie świniaki, a potem jesteś wolny.
– Dobrze, ojcze.
Tej nocy Bratmił spał jak zabity. O poranku zbudził go płacz Paprotki, głos uspokajającej ją matki i zapach świeżo upieczonych podpłomyków. Usiadł na posłaniu, trąc dłońmi twarz, żeby odgonić resztki snu. Chata budziła się do życia. Ojciec i dziadek jedli kaszę z jednej miski, siedząc w kucki przy palenisku. Przekomarzali się o coś, a dziadek rechotał rozbawiony, aż mu kasza leciała z ust. Babcia Ciesława piekła podpłomyki na umieszczonym w palenisku kamieniu, by mężczyźni mogli je ze sobą zabrać w pole. W głębi, odwrócona do wszystkich plecami, matka kołysała w ramionach Paprotkę, nucąc uspokajającą melodię. Bratmił ziewnął szeroko, zdziwiony, że pozwolili mu spać tak długo. Wstał z posłania.
Po posiłku babka wysłała Miłka nad jezioro po wodę. Zaczepił więc dwa wiadra u nosidła, zarzucił je na ramiona i ruszył lekkim krokiem. Do brzegu nie było daleko, chata wikliniarzy leżała po tej stronie wsi, z której bliżej było do wody, ale od jeziora odgradzała ją szeroka łąka, na której wypasano bydło, a w czasie świąt czasami urządzano zabawę. Bratmił przeciął łąkę żwawym krokiem, nucąc pod nosem wesołą przyśpiewkę. Idąc na wprost, dotarł dokładnie tam, gdzie jezioro przeradzało się w strumień, a woda, szerokim łukiem omijając wieś, gnała gdzieś hen w las, a potem dalej, ku szerokiemu światu.
Bratmił zaczerpnął wody do pierwszego z drewnianych wiader. Gdy pochylił się, by zanurzyć drugie, kątem oka zauważył ruch w krzakach porastających przeciwległy brzeg strumienia.
1 Wcześniejsze losy Chaberki zostały opisane w opowiadaniach Zapach jej czerwony oraz Zimna dostępnych w darmowej antologii Geniusze fantastyki.
