Wezwijcie moje dzieci

MARTA KRAJEWSKA

Urodzona w 1982 r. Uhonorowana nagrodą im. Macieja Parowskiego, trzykrotnie nominowana do Zajdli, nominowana do IBBY. Autorka powieści dla dorosłych i dzieci oraz seriali storytel original. Pierwszy tom cyklu Vendy, „Idź i czekaj mrozów”, doczekał się wydania w USA, Nowej Zelandii i Rosji. 

Z wykształcenia rosjoznawczyni, ciałem mieszka w podkrakowskiej wsi, sercem w Wilczej Dolinie. Poza pisaniem prowadzi warsztaty o życiu codziennym wczesnych Słowian. Nie wyobraża sobie dnia bez kawy oraz mieszkania w mieście. Kocha rodzinę, owce, ukulele oraz podróże po Polsce.

Wezwijcie moje dzieci – Marta Krajewska

Od kilkunastu lat Wilcza Dolina przygotowuje się na powrót wilkarów. Opiekunka jest zmęczona oczekiwaniem, odpowiedzialnością, strachem i niepewnością. DaWern wiedzie podwójne życie i wciąż nie jest pewne, po czyjej stronie stanie, gdy przyjdzie czas. Dziecko krwi Elleniale dorosło i jest gotowe poznać Pana Lasu.

Alasa coraz bardziej interesuje się zdziwaczałym Irkem. Dawno temu wywieszczyła, że kiedyś pomoże mężczyźnie odnaleźć spokój, a potem wrócą wilkarzy. W miarę jak wieszczka i bartnik zbliżają się do siebie, czas przepowiedni nieuchronnie zaczyna się wypełniać.

CZY PRZEPOWIEDNIA SIĘ SPEŁNI?

Informacja o książce

Seria: Wilcza dolina, tom 3

Rok I wydania: 2021
Format: 12.5×19.5 cm
Okładka miękka ze skrzydełkami
Liczba stron: 528

książka: ISBN 978-83-7995-567-1
ebook: ISBN 978-83-7995-568-8

Ceny sugerowane:
książka: 44,99 zł
ebook: 34,99 zł

Gdzie kupić?
Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

Kupując w MadBooks wspierasz Autora i Wydawnictwo

 

Fragment

Prolog

 

Młodzieniec wymknął się z obejścia, gdy nikt nie patrzył.

Pochłonięta codziennymi pracami rodzina nie zwróciła uwagi na jego odejście. Dali się oszukać pozornie obojętnej minie i pogwizdywanej pod nosem melodyjce.

Nie mieli pojęcia, ile kosztował go spokojny krok, jakim oddalał się od chaty, i jak mocno zabiło mu serce, gdy spoglądał przez ramię na zajętych pracą bliskich.

Droga od bramy w palisadzie do pierwszych drzew ciągnęła się niczym tortura. Serce młodzieńca waliło jak oszalałe, lecz wewnętrzny głos powtarzał z determinacją: Musisz ich oszukać!

Nareszcie. Zanurzył się w las. Pachniało tu wczesną wiosną, mokrą ściółką i ziemią, dopiero co uwolnioną spod śniegu.

Chłopak obejrzał się, czy nikt go nie widzi, po czym wyjął spomiędzy krzaków ukryty zawczasu worek z najpotrzebniejszymi rzeczami. Zarzucił go na ramię, posłał wsi długie spojrzenie, odetchnął dziarsko i ruszył w drogę.

Przemknął w ciszy na trakt. Szlak był słabo widoczny, ale młodzieniec wiedział, że to jedyna pewna droga za góry. Nim zapadnie zmrok będzie już daleko od doliny. Przenocuje przy ognisku i przed pełnią dotrze do miasta u stóp Gór Północy.

Słyszał o nim od zeszłorocznych handlarzy. Wypytał ich dokładnie o wszystko.

Już wtedy wiedział, że ucieknie. Nie będzie dłużej znosił upokorzeń, nie pozwoli sobą pomiatać i nie zamierza czekać na pewną śmierć.

Wszedł na trakt i puścił się biegiem w dół łagodnego zbocza. Miał wrażenie, że coś wbija wzrok w jego plecy, że wieś przyciąga go do siebie, pęta kolana niczym powróz.

Biegł jak oszalały, a worek podskakiwał mu na plecach.

Usłyszał ruch za sobą, obejrzał się zlękniony, ale nikogo nie dostrzegł. Na wszelki wypadek zbiegł z drogi, postanawiając jak najdłużej podążać lasem wzdłuż niej.

Naraz coś ścięło go z nóg, chwyciło mocno i pociągnęło w górę.

Pułapka! Na wielką Mokosz! Pułapka w lesie przy trakcie!

Zawisł głową w dół, nieporadnie machając rękami. Dyszał ciężko, ale już po chwili starał się opanować oddech i skupić myśli. Tak! Miał przecież nóż! Trzeba tylko wydostać go z…

Nim dosięgnął płóciennego worka, zobaczył bose stopy. Serce ścisnęło mu się ze strachu.

Ogromny mężczyzna przykucnął i jego twarz znalazła się tuż przed oczami młodzieńca. Żółte oczy błysnęły złośliwie. Usta rozciągnęły się w uśmiechu, odsłaniając białe, ostre, nieludzkie kły.

Potwór pchnął chłopaka palcem niczym zabawkę. Parsknął rozbawiony i przekrzywiając głowę, mruknął chropawo:

– No witaj.

 

Rozdział 1

Inna

 

– Restko, nie zginęło ci co aby?

Venda wmaszerowała do kuźni, wpychając przed sobą nieszczęśliwego młodzieńca.

Chłopak, choć wysoki był niczym ojciec, dał się prowadzić jak baranek, a postawiony przed obliczem kowala, spuścił głowę pokornie i zwiesił ramiona.

– Znowu?! – Restko gniewnie zmarszczył czoło. – Niech cię Perun strzeli, Heszko!

Usta młodzieńca wygięły się w smętną podkówkę, ale nic nie odparł.

– Niech go może lepiej nie strzela. – Uśmiechnęła się za to opiekunka. – Szkoda by było.

Ostatnie lata i bardzo trudna zima widocznie ją zmęczyły. Utykała wyraźnie na jedną nogę, a po twarzy znać było ogrom zmartwień, których doświadczyła. Zmarszczki rozgościły się wokół oczu i między brwiami, jedne od śmiechu, inne od smutków i gniewu, a głód na przednówku mocniej wydobył je na wierzch. Włosy wciąż miała długie i ciemne, ale nie nosiła ich już rozpuszczonych, najchętniej splatała grube pasma w jeden warkocz. Tylko oczy opiekunki wciąż były niebieskie, bystre i po dawnemu rozsądne.

– Co tym razem? – Restko odłożył płat skóry, którym właśnie zamierzał załatać dziurę w miechu i otrzepał wielkie dłonie o fartuch.

– Złapał się w pułapkę myśliwych przy trakcie – westchnęła Venda. – Heszko – zwróciła się do chłopaka – tyle razy cię prosiłam, żebyś uważał, bo zrobisz sobie krzywdę!

Młodzieniec pociągnął nosem.

– A tutaj to niby jestem bezpieczny, tak? – wybąkał.

– Coś ty powiedział?! – Restko zdzielił syna przez głowę. – Nie pyskuj mi tu do opiekunki, smarku, bo jak cię zaraz…

– No, już, już! – przerwała mu kobieta. – Nie gniewam się. Ba! Nawet się cieszę, że dzieciak jest odważny. Takich nam będzie trzeba! Tylko gdyby jeszcze nie próbował sobie tak zawzięcie zaszkodzić na zdrowiu, to bym miała jedno zmartwienie mniej. Heszko, tu są wszyscy, którym na tobie zależy, i ty jesteś potrzebny nam tak jak my tobie. Wiem, że w twoim wieku bunt to prawie obowiązek, ale już o tym rozmawialiśmy. Pokonamy wilkarów, to pojedziesz zwiedzać świat.

Pochyliła głowę, żeby zajrzeć Heszkowi w oczy, ale ten tak mocno przytulił brodę do piersi, że przydługie, ciemne kłaki przesłoniły mu pół twarzy.

Opiekunka uśmiechnęła się pod nosem, klepnęła dzieciaka w plecy i wymieniła z kowalem porozumiewawcze spojrzenia.

– Jak tam twój ojciec, Restko? – spytała z lekką tylko nutką niechęci. – Lepiej?

Mężczyzna pokręcił głową.

– Bez zmian. Jak ma lepszy dzień, to głównie śpi, ale przy gorszym narzeka bardzo na ból.

– To przykro słyszeć – odparła bez cienia żalu i zebrała się do wyjścia. – Zajrzę do niego po południu. Przyniosę leki.

*

Zadumana Atra lustrowała wzrokiem ziołowy ogródek, który po zimie przedstawiał sobą obraz nędzy i rozpaczy. Zielonooka bezwiednie nakręcała na palec jasne pasmo długich za pas, puszczonych wolno loków. Czekało ją dużo pracy.

Podniosła wzrok, gdy z lasu wybiegł wilk.

– No proszę – przywitała się chłodno. – Dawno niewidziany gość.

DaWern podbiegł do niej, lecz nim przyjął ludzką postać, drzwi krzywej chatki otwarły się z impetem i na zewnątrz wypadło dwoje młodych ludzi.

– Ojcze! – wykrzyknęła dziewczyna.

Chłopak wybąkał powitanie z nieśmiałym skinieniem głowy. Był trochę starszy i dużo większy od siostry. Miał włosy jasne jak matka, a dziewczyna ciemne jak ojciec. Chłopak miał wydatną szczękę i szerokie barki, zaś dziewczyna zdawała się przy nim drobna jak ptaszek. Wyglądali jak noc i dzień, czerń i biel, Wyraj i Nawia, ale w obu tryskających młodością twarzach paliły się te same, siarkowo żółte, wilkarskie oczy.

Dziewczyna rzuciła się na kolana, obejmując wilka za szyję. Była najsłodszą istotą, jaką widział w życiu, i trudno mu przychodziło pogodzić się z faktem, że choć urocza, nie była już dzieckiem, tylko panną na wydaniu.

Z tą różnicą, że dzieci wiedźmy nikt nie zamierzał z nikim swatać.

– No, już! – Atra wzięła się pod boki gniewnie. – Dajcie się ojcu odmienić. DaWern, nie tutaj! Nawet się nie waż! Co mówiliśmy o ganianiu na golasa przy dzieciach? Idź do chaty, za drzwiami masz ubrania.

Wyciągnęła władczo palec w kierunku progu. Wilk otwarł pysk, jakby się uśmiechnął, a oczy błysnęły mu przekornie i przez chwilę wiedźma była pewna, że z czystej złośliwości odmieni się w człowieka na środku ogródka.

Po krótkim pojedynku na spojrzenia ruszył jednak do chaty.

Wrócił po chwili w ludzkiej postaci, spodniach i lnianej koszuli.

– Tatku! – Dziewczyna rzuciła się go uściskać. – Tak długo cię nie było!

– Ale już jestem, Dareńko – wymruczał z uśmiechem. – Byliście dobrzy dla matki?

– Tak! – zapewnili oboje posłusznie, ale za ich plecami Atra pokręciła głową znacząco.

DaWern poczochrał czuprynę córki i wyplątał się z jej objęć.

– Toru, a co u ciebie?

Chłopak stał obok, nieco speszony, jak zawsze w obecności wilkara. Patrzył na niego spod czoła czujnym, służalczym wręcz wzrokiem, a zapytany skinął tylko głową i uśmiechnął się niepewnie.

– Dobrze, ojcze – odparł oszczędnie.

Późno zaczął mówić i nigdy nie nadużywał słów. Przez pierwszy rok po odebraniu go z rąk demonów Atra obawiała się, że chłopiec będzie milczał całe życie, w końcu jednak zaczął nadrabiać stracony czas.

– Dzieci, chciałabym porozmawiać z waszym ojcem – zadecydowała Atra surowo.

Młodzi, choć niezadowoleni, odstąpili od wilkara posłusznie.

– Idźcie do strumienia po wodę – poleciła wiedźma. – Tylko uważajcie…

– … na ludzi, wiemy – Dara uśmiechnęła się słodko. – Będziemy się trzymać ścieżki i nie będziemy rozmawiali z nieznajomymi.

– Dara… – Atra uniosła ostrzegawczo brew.

Dziewczyna pomaszerowała po nosidło, a mijając DaWerna, mrugnęła porozumiewawczo.

– Mała wiedźma… – Atra pokręciła głową, obserwując, jak dzieciaki znikają między drzewami z nosidłami na barkach. – Po kim ona to ma? Bo chyba nie po matce.

DaWern wciąż uśmiechał się rozbawiony.

– Z pewnością nie. Dobrze ich wychowujesz – pochwalił.

Zerknęła na niego, zadzierając głowę.

– A ty mógłbyś ich trochę częściej odwiedzać, szczególnie Darę. Zanudza mnie codziennie pytaniami o ciebie. Toru też tęskni, ale wiesz, jaki on jest…

Wiedział.

– Trudno uwierzyć, co? – mruknął i spojrzał Atrze w oczy ciepło.

– O, tak – odparła. – Syn krwi czarodziejki i duchów wilkarskich magów niespodziewanie wyrósł na łagodnego olbrzyma. Ale to wciąż mieszaniec. Oboje są mieszańcami.

Pokiwał głową.

– A o czym chciałaś ze mną porozmawiać? – zapytał, siadając na wysokim progu chaty.

Atra przysiadła obok.

– Chyba właśnie o tym. Toru zmienił się dzisiaj w wilka.

Mężczyzna gwałtownie odwrócił się w jej stronę.

Czekała, aż coś powie, ale on patrzył tylko na nią w osłupieniu. Niemalże słyszała, jak huragan myśli przetacza mu się przez głowę.

– DaWern, co to oznacza? – spytała z lękiem. – To dobrze, czy źle?

Pokręcił powoli głową.

– Nie wiem – przyznał szczerze. – Wilkarskie szczenięta rodzą się z umiejętnością przemiany w dowolnej chwili, tak jak Dara. Na początku są nieco chaotyczne, ale szybko uczą się przyjmować postać, w jakiej najbezpieczniej im przebywać w danym momencie. Nie wiem, dlaczego Toru rozwija się inaczej. Może przez to, kim jest, albo co spotkało go zaraz po urodzeniu?

– Zmienił się przez sen. – Atra posmętniała. – Więc nieświadomie. Widziałam go rano na posłaniu, ale niedługo potem, gdy się zbudził, wstał już jako człowiek. Nic mu nie mówiłam, bo sama nie wiem, czy powinnam się cieszyć, czy bać, ale chyba i tak się domyśla, bo przecież ubrania mu się pogmatwały.

DaWern zapatrzył się przed siebie w zadumie.

– Zastanawiało nas, że się nie zmienia, a kiedy to się wreszcie stało… – Zacisnął usta. – Nie wiem, czy to dobrze, nie wiem, czemu teraz.

Atra pokręciła głową, przetarła twarz dłońmi.

Przez chwilę siedzieli w ciszy, pogrążeni we własnych rozważaniach.

– Gdy zacznie się przeobrażać świadomie – przerwał zadumę DaWern – będę musiał go przyprowadzić do Pana Lasu.

Atra spojrzała na mężczyznę błagalnie.

– Muszę – powtórzył, zaciskając usta. – Nie mówię, że chcę.

Wiedźma oparła łokcie na kolanach i ukryła twarz w dłoniach.

– Ale przecież Dara… – zaczęła.

– Dara go nie obchodzi. Wie o niej, ale Toru to dla niego coś zupełnie innego. Wiesz przecież. Wybraniec.

Westchnęła ciężko.

– Nasze piękne dzieci… – jęknęła. – Musimy je jakoś przygotować. Są tacy dziecinni. Gdyby żyli we wsi, już szykowalibyśmy im kogoś do swadźby, a tu żyją jak szczenięta! Przecież Toru nawet nie wie o przepowiedni! Jasne, wiedzą, że mają w sobie krew ludzką i wilkarską, ale znają tylko nas i opiekunkę, wmówiliśmy im, że ludzie w wiosce to potwory, które zechcą ich skrzywdzić!

Przez twarz wilkookiego przemknął ponury cień.

– Bo tak właśnie by było. – DaWern stłumił wywołany wspomnieniem gniew. – Wiesz dobrze, co się działo, ile czasu Venda tłumaczyła tym tumanom… Gdyby wiedzieli, że Toru może kiedyś wezwać wilkarów, po prostu by go zabili.

Nagle coś innego zwróciło jego uwagę. Poruszył niespokojnie nozdrzami.

Dzieci wyszły z lasu z nosidłami na barkach. Przed nimi, niczym pan i władca, maszerował stary kocur bez oka.

DaWern skrzywił się na jego widok.

– Czy to nie powinno już dawno zdechnąć? – warknął niechętnie.

– Dziwne, prawda? – Atra ściszyła głos, jakby chciała zataić rozmowę przed kocurem. – Odkąd pamiętam, jest taki stary i potargany.

– A może już dawno zdechł i wrócił? – DaWern wpił w znienawidzone kocisko morderczy wzrok. – Wygląda jak coś, co należałoby dobić.

Skarciła go spojrzeniem.

– Nawet o tym nie myśl. To po prostu kot wiedźmy, jeden Weles wie, co ona z tym zwierzęciem wyprawiała i jakim czarom go poddawała.

– Myślisz, że to nie jest kot? – DaWern łypnął na nią podejrzliwie. – Że kogoś zaklęła albo co?

Wzruszyła ramionami, dając do zrozumienia, że nie ma pojęcia.

– Wiem tylko, że rozmawiała z nim i że go rozumiała, a ja tego nie potrafię. – Zawahała się i dodała: – W zimie przyniósł mi zająca do chaty… Taki to kot. Jak dla mnie może tu mieszkać, ile zechce.

Nowa opowieść z Wilczej Doliny urzeka, tak jak poprzednie, baśniową niesamowitością i urokliwą słowiańską atmosferą, nienagannym stylem, porywającą fabułą i galerią niezwykle barwnych postaci, niektórych dobrze nam znanych, ale także nowych, wcale nie mniej ciekawych. Przede wszystkim jednak oczarowuje, wręcz oszołamia bogactwo autorskiej inwencji i bujność formy, jaką Marta Krajewska kreuje, wręcz maluje w naszej wyobraźni przekonującą wizję własnego świata. Wspaniała, fascynująca lektura!
Witold Jabłoński, autor „Darów bogów”, „Popiela” i „Wandy”

Długo wyczekiwany finał trylogii z Wilczej Doliny urzeknie was liryzmem i magią. Marta Krajewska z właściwą sobie subtelnością zaplata wszystkie nici tego wyjątkowego słowiańskiego fantasy, tkając niezwykle satysfakcjonujące zakończenie.
Maria Zdybska, autorka serii „Krucze serce”

Nikt prócz Marty Krajewskiej nie potrafi tak wspaniale opowiadać słowiańskiego fantasy. Tylko ona zdoła zanurzyć czytelnika w historii, opleść go słowami i zatrzymać aż do ostatniej strony, by zostawić niepocieszonego, że opowieść się zakończyła.
Małgorzata Lisińska, autorka serii „Tropiciel”

Idź i czekaj mrozów - Marta Krajewska
Zaszyj oczy wilkom - Marta Krajewska
Wezwijcie moje dzieci - Marta Krajewska