Nawrócony Mesjasz - Paweł Imperowicz

Nawrócony Mesjasz – Paweł Imperowicz
© Paweł Dobkowski
(okładka robocza)

PROLOG

– Seren – rzekł spokojnie, czekając aż zielony promień prześlizgnie się po siatkówce oka.
– Identyfikacja głosu zakończona sukcesem.
Tak naprawdę nigdy nie przepadał za sztuczną inteligencją. Obcowanie z nią napawało go szczerym obrzydzeniem
– Identyfikacja struktury oka zakończona sukcesem.
Według niego jej kobiecy głos brzmiał ohydnie. Był nieludzki. Nic dziwnego. Przecież była tylko maszyną.
– Status potwierdzono.
Nareszcie. Powinni wymienić tego gruchota na nowszy model.
– Witaj w Centrali Wywiadu Federacji Dwóch Słońc inspektorze Seren.
– Nie przypominam sobie byśmy przeszli na „ty”. – Burknął przechodząc przez rozsuwające się drzwi.
Korytarz był niemal ascetyczny. Szare ściany, kremowa podłoga, rzędy drzwi po prawej i lewej, a nad głową syntetyczne światło, spływające z elektrycznych węzłów. Jakże to miejsce było różne od świata, który zostawił za plecami. Proste, przypominające coś, co istniało jeszcze parę wieków temu. Nijak nie przystawało do wielopoziomowych miast, które nigdy nie potrafiły zasnąć. Gigantyczne skupiska, skąpane w blasku miliardów kolorowych świateł, agresywnych reklam i sztucznych słońc. To miejsce było inne. Biła od niego pierwotna surowość. Większość obywateli Federacji Dwóch Słońc, miała nigdy nie dowiedzieć się o istnieniu miejsc takich jak to. Tym lepiej dla nich. Już sam spacer ponurym korytarzem mógł przyprawić o szybsze bicie serca, które nie miało nic wspólnego z przyjemnym podnieceniem. Dla człowieka przyzwyczajonego do dziesiątek bodźców, to ciche i spokojne wnętrze byłoby nie do zniesienia. Żadnych świateł, kolorów, hałasu.
Seren też nie lubił tego miejsca. Słyszał jedynie dźwięk swoich kroków. Ten z pewnością wyprzedzał go, niosąc się wśród pustych ścian. Szedł wolno. Nie spieszył się. Skrzyżował ręce za plecami, delikatnie przytrzymując palcami nadgarstek. Czuł, że jego nienagannie gładki płaszcz odkształca się tworząc niedopuszczalne zagniecenia. W tej chwili nie dbał o nie.
Dochodził już do lustrzanych drzwi. Tego miejsca nie lubił najbardziej. Weneckie lustro. Po drugiej stronie z pewnością siedział strażnik. Nowy, niekompetentny głupek. Na pewno nie wiedział jeszcze jak się zachować i jak odpowiednio przyjąć inspektora. Mógł popełnić wiele błędów, które wynikałyby z braku doświadczenia. Większość byłaby nieistotna. To i owo można przecież wybaczyć żółtodziobom. Niestety. Dziś miał pecha, bo wybrał najgorszą z możliwych opcji. Kazał Serenowi czekać.
Lustro nawet nie drgnęło. Seren czuł, że zaczyna wrzeć od środka. Mimo to nie dał nic po sobie poznać. Był profesjonalistą. Przyjrzał się krystalicznej tafli. Doskonale znał człowieka, który patrzył mu w oczy ze szczerym zaciekawieniem. Gładko ogolona głowa, tatuaż na skroni symbolizujący przynależność do grupy inspektorów czystości, a zaraz nad nim gniazdo z czipami wspomagającymi. Spojrzał w swoje oczy. Chłód, który tam dostrzegł był nieprzyjemny nawet dla niego. Musiał odwrócić wzrok. To niemal go rozbawiło. Niemal.
W końcu drzwi rozsunęły się z cichym syknięciem. Gdy tylko przekroczył próg nie omieszkał spojrzeć na strażnika, który raczył „tak prędko” wpuścić go do środka. Był młody. Próbował unikać jego spojrzenia. I słusznie.
– Nazwisko. – Zatrzymał się przy jego biurku.
– Moje? – wydukał nie podnosząc wzroku.
Seren rozejrzał się po małym przedsionku. Było tam tylko ich dwóch.
– Nie. – Wskazał palcem – Jego.
Strażnik odwrócił się by spojrzeć kto za nim stoi. Wtedy Seren złapał go za głowę i grzmotnął nią z całej siły o twardy blat biurka. Może przesadził. Nie chciał przecież zapaskudzić swojego ubrania jego krwią. Strażnik jęknął
– Nazwisko. – powtórzył tym samym beznamiętnym tonem.
– Diuff. – Oddychał teraz znacznie szybciej. Chyba zaczął rozumieć swój błąd.
– Wiesz kim jestem? – to było pytanie retoryczne.
– Wiem. – Strażnik tylko potwierdził jego przypuszczenia. Był młodym, niekompetentnym głupkiem.
– Dlaczego czekałem?
– Sprawdzałem…
– Co sprawdzałeś?
– Sprawdzałem tylko…
– Co sprawdzałeś?!
– Nic. Popełniłem błąd. To już się nie powtórzy inspektorze.
– No. – Delikatnym ruchem wygładził poły płaszcza. – Jeszcze będą z ciebie ludzie Diuff. – Poklepał go po zakrwawionym policzku, a zaraz potem niedbale wytarł dłoń w jego koszulę. – Prowadź.
Kolejny korytarz okazał się bratem bliźniakiem tego, który już dawno zostawił za plecami. Szare ściany, węzły oświetleniowe i szpaler drzwi. Ciężkich, solidnie osadzonych w betonowych framugach. Jeśli w tym budynku istniała technologia odpowiadająca dzisiejszym czasom, to została bardzo dobrze ukryta. Nic dziwnego. Przecież to był gmach czystości. Miejsce, gdzie technologia nie miała znaczenia. Miejsce gdzie liczyła się jedynie prawda. Miejsce, do którego nikt nie przychodził z własnej woli. Nawet on.
W końcu strażnik zatrzymał się przed jednymi z setek takich samych drzwi, wstukał długi ciąg cyfr na prostym zamku kodowym i pchnął je do środka.
– Mike co się stało do cholery?
– Nic – odparł, gdy tylko zdążył przekroczyć próg.
– Pieprzenie. Jakie „nic”? Przecież widzę! Krwawisz chłopie!
Seren dopiero teraz zdecydował się wejść do środka. Na raz zrobiło się nienaturalnie cicho. Dwóch mężczyzn w umundurowaniu marynarki wojennej od razu stanęło na baczność. Strażnik tylko skłonił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
– Spocznij – nawet nie silił się by im zasalutować. Spojrzał na tafle szkła za ich plecami. – To on? – Wskazał brodą na mężczyznę siedzącego przy stole po drugiej stronie lustra.
– Tak inspektorze. – odparł jeden z marines.
Seren jeszcze przez chwilę patrzył na szklaną taflę.
– Cichy wychodzi, gaduła zostaje.
Zrozumieli. Chyba ten, który odezwał się jako pierwszy już zaczynał tego żałować. Trudno. Życie wiązało się nierozerwalnie z umiejętnością podejmowania decyzji. Każda z nich plotła misterną pajęczynę konsekwencji, od których nie można było uciec. Nigdy.
– Raport. – Nawet nie spojrzał na żołnierza.
Ten bez słowa podał mu półprzeźroczysty ekran. Gdy tylko Seren położył na niej swoje palce ta rozbłysła dziesiątkami barw. Ona też nie pasowała do tego miejsca. Półprzeźroczysty wyświetlacz szybko zamienił się w uporządkowany układ znaków i zdjęć. Seren przez chwilę w skupieniu wiódł po nich oczami. To była tylko gra. Doskonale wiedział, że nie znajdzie tam nic interesującego. Nic ponadto, o czym już wiedział. Mimo to poświęcił jej kilka chwil swojego bezcennego czasu. Musiał mieć pewność. Wszystko co robił świadczyło o nim. W tej kwestii nie tolerował półśrodków.
– Długo tam siedzi?
– Parę godzin panie inspektorze, przywieźli go niedawno.
– Mówił coś?
Marine spojrzał na niego zmieszany. Chyba nie zrozumiał pytania.
– Nie chcę oglądać długich raportów video, dlatego pytam ciebie. – Jego spojrzenie zawsze skutkowało. – Pytałem czy mówił coś odkąd się tutaj znalazł, żołnierzu.
– Nic… nic szczególnego.
– Pozwól, że to ja będę decydował czy coś ma znaczenie, czy nie.
– Tak jest.
– Zatem?
– Prosił jedynie o to, by nie informować o niczym jego żony i córek.
– Jesteś pewien, że to wszystko?
– Pytał o to czy będzie przesłuchiwany przez inspektora czystości.
– Co mu odpowiedziałeś?
– Nic. Nie mieliśmy rozkazu by udzielać odpowiedzi.
– Dobrze. Zostaw nas i podnieście barierę kiedy już stąd wyjdziesz.
Czekał spokojnie aż marine zamknie za sobą drzwi. Po chwili tafla szkła zaczęła chować się w suficie. Mężczyzna drgnął. Spojrzał na wyłaniającą się zza niej postać inspektora. Kurtyna poszła w górę, najwyższy czas zacząć przedstawienie.

(tekst w wersji redakcyjnej)